Zaległości mają to do siebie, że lubią się nawarstwiać. To, co masz zrobić dziś odkładasz na jutro, a jutro przekładasz to na pojutrze. Pojutrze zaś już coś innego dopomina się o swoją kolej. I tak zaległości krążą po głowie.
Miałem zamiar napisać o wrażeniach z "Niewidzialnej wystawy" ( ciekawe przedsięwzięcie z co najmniej kilku powodów; dość powiedzieć, że jeśli chcemy na nowo poczuć zapach jabłek czy w zupełnie nowy sposób odnieść się do szelestu stóp, to warto pójść; powodów jest zresztą więcej), o super muzyce i inspirującym przesłaniu filmu "Sugar Man" i o dobrej kawie w Kinotece ( lubię i polecam to kino). Potem do listy dodałem konieczność opisania wrażeń z Sokotry przy Wilczej ( kurczak mniam) i spotkania dawno niewidzianego prezesa i koleżanki, której kalendarz jest dla mnie łaskawszy.
Nim jednak zdołałem to uczynić o swój czas domagała się "Warszawa 1935" ( cóż to za muzyka? czy to barwne dwudziestolecie międzywojenne?) Jak jednak pisać o filmie, skoro w głowie dźwięczą jeszcze instrumenty i chciałoby się napisać coś o wspaniałym koncercie Quantum Threeory.
A na pióro czeka jeszcze przecież przyjęcie z widokiem na Warszawę i śniadanie w miłym towarzystwie.
Cóż nie da się wszystkiego pismem objąć; czasem zaległości muszą zgodzić się na to, że tak jak szybko zalegały, tak też szybko odpłyną w niepamięć.
Dziś piszę dla siebie; traktując przestrzeń wirtualną jako dobre miejsce na zapisanie czegoś, co zapisane na kartce odleci w stos setek zapisków i przepadnie.
Znowu prof. Bauman:
"Najbardziej nagminną i nieuleczalną odmianę stresu wywołuje zderzenie dwóch równie niezbędnych dla ludzkiego życia, ale niedających się ze sobą pogodzić wartości: bezpieczeństwa (w szerokim tego pojęcia znaczeniu) i wolności. Jeśli nuda bezbarwnych i monotonnych dni jest udręką ludzi obdarzonych bezpieczeństwem, bezsenne noce koszmarów pełne są męką ludzi wolnych"
"Ulotność prognoz, kakofonia porad i pouczeń, kruchość wszelkich wartości - oto jest rana najdotkliwsza zadana ludzkiemu rozumieniu"
cyt. za G. Sroczyński, Co nas boli w środku Europy?,"Duży Format" 19.03.2013
O życiu i jego zakrętach...zapiski w biegu poczynione...do czytania w fotelu, w biurze, w autobusie....Fikcja i nie-fikcja
czwartek, 21 marca 2013
piątek, 1 marca 2013
Lista czytelnicza
Brakuje czasu, brakuje pieniędzy; odnotowuje co chcę przeczytać w najbliższym czasie, by notka o zaległościach mi przypominała:
"Wyznaję" Jaume Cabre
"Niedobre dziecię Transy, Traumy, Transgresje" Maria Janion, Kazimiera Szczuka
"Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza" Radosław Romaniuk
A dziś za Tołstojem tak sobie myślę: " Nie dziś - to jutro przyjdą choroby, śmierć, zabiorą mi bliskich moich, mnie samego i nic nie pozostanie prócz zgnilizny i robaków. Dzieła moje, jakimkolwiek byłyby, pójdą w zapomnienie prędzej czy później, a mniej nie będzie (....) czy jest w życiu mem cel, którego by nie zniszczyła nieunikniona, czekająca śmierć?" ( Tołstoj, Spowiedź, Warszawa 1929)
A ostatnio dowiedziałem się, że autor "Anny Kareniny" samodzielnie, w krótkim czasie nauczył się esperanto.
"Wyznaję" Jaume Cabre
"Niedobre dziecię Transy, Traumy, Transgresje" Maria Janion, Kazimiera Szczuka
"Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza" Radosław Romaniuk
A dziś za Tołstojem tak sobie myślę: " Nie dziś - to jutro przyjdą choroby, śmierć, zabiorą mi bliskich moich, mnie samego i nic nie pozostanie prócz zgnilizny i robaków. Dzieła moje, jakimkolwiek byłyby, pójdą w zapomnienie prędzej czy później, a mniej nie będzie (....) czy jest w życiu mem cel, którego by nie zniszczyła nieunikniona, czekająca śmierć?" ( Tołstoj, Spowiedź, Warszawa 1929)
A ostatnio dowiedziałem się, że autor "Anny Kareniny" samodzielnie, w krótkim czasie nauczył się esperanto.
piątek, 22 lutego 2013
Kartka z podróży
Niderlandy - tak były i nadal czasem są określane trzy kraje: Belgia, Luksemburg i Holandia. Granice tych państw do roku 1830 ulegały na skutek bitew, traktatów i sojuszy ciągłym zmianom. Podczas kongresu wiedeńskiego utworzono Królestwo Zjednoczonych Niderlandów, którego pierwszym królem został Wilhelm I. W 1830 w wyniku rewolucji od Królestwa oderwały się południowe Niderlandy czyli dzisiejsza Belgia - pierwszym królem niepodległej Belgii został Leopold I. W 1867 niepodległość uzyskało Wielkie Księstwo Luksemburga ( do 1890 roku pozostawało związane z Holandią unią personalną).
W samej Belgii też jednak nie brak podziałów. Jest to bowiem kraj dwujęzyczny. W 1980 roku podzielono kraj na 3 regiony: francuskojęzyczny, flamandzkojęzyczny oraz dwujęzyczny, obejmujący Brukselę. Podziały i napięcia pomiędzy Walonami ( francuskojęzyczni; historycznie krajowa potęga przemysłu ciężkiego) i Flamandami ( flamandzkojęzyczni; obecnie coraz bardziej zamożni i wpływowi) mocno zaznaczyły się w okresie powojennym. Dość powiedzieć, że obecnie mowy w parlamencie muszą być wygłaszane w dwóch językach. Nawet w dwujęzycznej Brukseli podział językowy zdaje się funkcjonować - poznani Belgowie opowiadają, że załatwiając sprawy w dzielnicy zdominowanej przez ludność flamandzką, posługują się językiem flamandzkim, gdyż w przeciwnym wypadku mają małe szanse na pozytywne załatwienie jakiejkolwiek sprawy.
Śledzę ostatnio różne dynastie - w historii belgijskiej też zapisały się zadziwiające epizody. Król Baudouin I ( za jego panowania doszło do dekolonizacji Konga - 1960 "Rok Afryki" -, w którego historii okrucieństwo Belgów-kolonizatorów zapisało się trwale vide "King Leopold's Ghost" by Adam Hochschild) abdykował w 1990 roku na dwa dni, gdyż w zgodzie ze swoim sumieniem nie mógł podpisać ustawy liberalizującej zasady przerywania ciąży. Podpisali ją zastępujący go członkowie rządu.
Kolejny wątek, który będzie towarzyszył mi w podróży po Belgii to malarstwo flamandzkich prymitywistów. We Flandrii w średniowieczu działało jedno z najpotężniejszych środowisk artystycznych. Jan van Eyck (1385-1441) - uważany za twórcę malarstwa flamandzkiego, ojciec malarstwa olejnego, Van der Goes ( zm. 1482), Rogier van der Weyden ( 1400- 1464) - oficjalny malarz Brukseli, Hans Memling (1435 - 1494), czy Hieronim Bosch ( 1450 - 1516) to tylko ci najbardziej znani.
Coraz rzadziej zaglądam do muzeów, ale w Brugii skusiłem się na wizytę w Groeninge Museum i Madonnę kanonika van der Paele van Eycka przez dobre kilkanaście minut kontemplowałem - w kontemplacji pomagała świadomość, że za oknem pada deszcz i nie ma się gdzie spieszyć:-)
Piwo - nie ma Belgii bez piwa; trudno jest tu zamówić po prostu piwo; to kraj, w którym warzy się wiele gatunków piwa - ile? ktoś w Belgii mówi mi, że około dwóch tysięcy. Trudno uwierzyć, jeszcze trudniej sprawdzić; dla mnie pub z 350 gatunkami był zupełności wystarczający, a uczta przednia!
Oczywiste jest, że trochę się do tej uczty przygotowałem. Zanim jeszcze przystąpiłem do lektur wiedziałem przecież,że lager to piwo dolnej fermentacji, a ale to piwo górnej fermentacji; pamiętałem też trochę z muzeum Guinnessa w Dublinie; ale czy do prawdziwej uczty można się przygotować?
Przeczytałem wprawdzie o głównych rodzajach belgijskiego piwa, a zatem o lambic o smaku wina, do którego czasem dodawane są owoce w całości, o jasnych piwach pszenicznych tzw. białych, o wytrawnych piwach czerwonych i brązowych, o mocnym ale produkowanym w klasztorze trapistów, a nawet piwach złocistych. Wszystko to jednak na nic, gdy w grę wchodzi degustacja, tam dopiero zaczyna się prawdziwa uczta.
Tym sposobem od ogólnych uwag o Belgii dochodzimy do przygód i doświadczeń osobistych. Moja krótka wyprawa po Belgii wiodła przez Brugię, Leuven i Brukselę. Przylot do Charleroi i pierwsza myśl: wieczorem będę się rozkoszował Leonidasami, a później piwem!
Brugia mnie uwiodła. Jest to przepiękne, poprzecinane dziesiątkami kanałów, średniowieczne miasteczko. Latem pewnie nieznośne z powodu setek tysięcy turystów, zimą zaś wygląda bajkowo. Inny świat, spokój, cisza, wąskie uliczki i prawie wymarłe miasteczko. Jedyna rzecz, która mi się tam nie podobała to ... samochody, bez nich byłoby to miasteczko z wyobraźni. Dorożki wprawdzie wciąż na głównym placu stoją, ale tuż obok znajdują się dziesiątki samochodów, które psują krajobraz.
William Wordsworth przejeżdżając przez Brugię w 1820 roku stwierdził, że jest to miejsce w którym odkrył
"większy spokój niż na pustyni"; choć wspomniane samochody psują trochę atmosferę to nadal w styczniu rankiem lub wieczorem człowiek czuje się tak, jakby czas zatrzymał się dwieście lat temu.
Po Brugii spaceruję, wracam kilkakrotnie do tych samych miejsc i zachwycam się niezwykłym klimatem tego miejsca. Tu też próbuję belgijskich frytek z majonezem - są doskonałe, zupełnie inne niż te, które zwykliśmy jeść w naszych fast foodach. Decyzja o posilaniu się frytkami ( w towarzystwie miłej podróżniczki poznanej na wąskiej uliczce) w Brugii okazała się słuszna, bo te kupione w Brukseli były już typowo fast foodowe, jeśli tak można rzec.
Brugia to także słynne koronki. Okna wystaw sklepowych kuszą nawet niezainteresowanych; ceny przystępne, ale....w czasie rozmowy z sprzedawcą w jednym ze sklepów okazuje się, że większość z nich to...koronki "made in China". Te prawdziwie, belgijskie, wykonywane już tylko przez nielicznych, są drogie i stanowią niewielką część asortymentu. Jeśli jednak ktoś lubi jakość i ma trochę zbędnych euro, to może nie tylko w rzeczonym sklepie kupić koronki, ale także gobeliny - dla wtajemniczonych sklep posiada w ofercie te wyceniane na kilkanaście tysięcy euro, a w piwnicy nawet droższe.Obsługa na najwyższym poziomie więc otrzymałem szybki kurs wiedzy o koronkach w gratisie - cóż tak miłej obsłudze trudno było odmówić słuchania z zainteresowaniem....
Brugia to miejsce, gdzie próbuję dwóch pierwszych piw w Belgii. Pierwsza refleksja - sposób serwowania. Każdy rodzaj piwa podawany jest w szklanicy o indywidualnym kształcie. Często szklanica ta to puchar czy kielich do szampana. Refleksja druga serwowane porcje są znacznie mniejsze niż te w Polsce więc ...można spróbować wielu piw.
Po Brugii czas na Leuven i odwiedziny kumpla, któremu od zawsze wróżę karierę naukową - jest na dobrej drodze i pewnie wkrótce dowiem się, że wykłada w Oxfordzie. Skoro przyszło mi być goszczonym przez naukowca, to i do piwa należało podejść w sposób naukowy. Nie tylko więc odwiedziliśmy kilka pubów, ale zostałem też zapoznany z procesem produkcji piwa. Można więc rzec, że wycieczce towarzyszyło przesłanie żartobliwej rzeźby Font Sapienza - rzeźba studenta czytającego książkę, z której tryska strumień....
Cóż to jest piwo? Odpowiadam "przyjaciel mężczyzny?", nie, piwo jest to, w dużym uproszczeniu "płyn w którym drożdże zamieniły syrop przygotowany ze słodu w alkohol"'. Potem tłumaczono mi z dużą cierpliwością czym jest brzeczka; jak robi się piwa bursztynowe, a jak owocowe; następnie czas na degustację: na piwa ciemne się nie decyduję, testujemy więc jasne, bursztynowe i owocowe.
Pierwsze pite w Leuven przy pizzy to piwo jasne Stella Artois - nic specjalnego; ale już w drugim pubie kosztuję piwa bursztynowego, bodaj Barbach ( z każdym kielichem piwa coraz trudniej było mi pamiętać co piłem); miejsce trzecie to pub, w którym zamawianie rozpoczynamy od przejrzenia katalogu. Piszę katalogu, bo jeśli w ofercie jest 350 piw - dokładnie opisanych ( jaki jest smak, z czego jest robione, jaka fermentacja, jak powinno być serwowane oraz zdjęcie szklanki/kieliszka odpowiedniego do tego rodzaju trunku), to chyba jest to coś więcej niż karta:-) W miejscu tym piję wyśmienite piwo owocowe - mocno wiśniowe; 10% w tym piwie to wiśnie; ale jeśli ktoś sądziłby, że można ten napój pić jak sok, niech zważy, że moc tego piwa to 8%, czyli to taki sok, po którym trudno wstać:-) Próbuję tamże jeszcze jakiegoś bursztynowego, ale jego nazwy nie pamiętam.
W kolejnym miejscu, bodaj barze filozofów, czas na rekomendowane przez Kubę piwo Kwak - serwowane w klepsydrze na drewnianej podstawce - sposób serwowania ciekawy, a smak wyśmienity - wspaniałe flandryjskie ale o bursztynowej barwie, słodzone niewielką ilością cukru, główny produkt browaru Bosteels. Dyskusja dot. świata nauki i dyscyplin naukowych była długa; dokładnego przebiegu już nie pamiętam, wiem jednak, że kiedy piwo już dobrze w głowie szumiało osiągnęliśmy jakieś porozumienie.
Zostając przy piwach - w Brukseli piwo zamieniłem na wino, ale zanim to uczyniłem miałem niewątpliwą przyjemność napić się piwa Julius Hoegaarden - warzone na bazie pszenicy i słodowego jęczmienia - wyśmienite!
Jeśli ktoś nie lubi piwa, powinien pojechać do Belgii, bo tam z pewnością znajdzie takie, które polubi.
A jakie wnioski na polskie życie? Stałem się fanem piwa i nieśmiałą sugestię czynię do szanownego kolegi - właściciela super mercedesa, by wybierając przechadzkę zmienił trasę, która prowadzi go w odwiedziny w me skromne progi i nie wspomagał już dłużej sklepu, w którym nigdy paragonu nie dają. Lepiej wybrać alternatywną drogę prowadzącą przez Almę - wówczas, korzystając z bogatej oferty piw tego sklepu, znowu będzie można poczuć się jak w Belgii. Ja też obiecuję czasem ten przybytek pod kątem piw odwiedzać!
Leuven to jednak nie tylko wycieczki po pubach. Leuven to siedziba najstarszego belgijskiego uniwersytetu (zał. w 1425 roku) - tu pracował choćby Erazm z Rotterdamu; tak wielu historii nasłuchałem się o tym mieście, że przyjechałem z określonym wyobrażeniem. Zostało ono zweryfikowane, trudno powiedzieć czy na plus czy na minus - moje wyobrażenie było jak najbardziej pozytywne, rzeczywistość też okazała się piękna choć inna.
Pierwsze wrażenie po Brugii było takie,że Leuven żyje i jest nowoczesne. Później dane było mi odkryć także jego mniej nowoczesne skarby, Stadhuis czyli piękny ratusz, St Pieterskerk czyli późnogotycki kościół św. Piotra oraz wspaniały plan Oude Markt. Dzięki swemu niezastąpionemu przewodnikowi odwiedzam także bibliotekę uniwersytecką, która robi na mnie duże wrażenie. Następny dzień to spacer po Groot Begiijnhof - skupisku prostych, XVI - wiecznych domów, w których kiedyś mieszkały beginki; obecnie zaś mieszkają w studenci.
Następny przystanek mojej podróży to Bruksela. Tu nie zatrzymam się we wcześniej zarezerwowanym miejscu, ani nie będę też goszczony przez kumpla; zatrzymam się u osoby, której nigdy wcześniej na oczy nie spotkałem. Trafić jednak lepiej nie mogłem. Mój host okazał się przesympatycznym człowiekiem o ogromnej wiedzy; co więcej zaś człowiekiem ogromnej gościnności. Nim się obejrzałem na stole pojawiły się przeróżne, wykwintne przystawki - glony różniste, ale smaczne; a po chwili mule; na koniec pyszny deser; wszystko przy akompaniamencie wina, muzyki z winylowej płyty i podróżniczych opowieści i gości, którzy przychodzili i wychodzili.
O północy zaś rozpoczęliśmy tour po Brukseli. Zwiedzanie stolicy Belgii rozpocząłem więc nie tylko w nocy, ale też od miejsc, które zwykle ludzie oglądają w drugim, albo czwartym dniu swego pobytu. Zobaczyłem więc pozostałości średniowiecznych murów miejskich, dzielnicę Ixelles oraz St Gilles; liczne przykłady secesyjnej architektury, w tym dom Victora Hordy; a nawet położoną na przedmieściach Brukseli królewską rezydencję; Przyznaję, że architektoniczne fanaberie Leopolda II - Pavilon Chinois ( replika chińskiego pawilonu z Wystawy Światowej w Paryżu w 1900), Tour Japonaise, przypominający pagodę, wywarły na mnie ogromne wrażenie i Azji w mej pamięci odświeżyły; kolejnym punktem było Heysel i Atomium - ogromny model cząsteczki ( powiększony 165 mld razy), zbudowany na Wystawę Światową w 1958 roku; potem obejrzeliśmy Parc des Expositions i Stade de Roi Baudouin; po powrocie zaś do centrum Brukseli jeszcze katedrę i różne secesyjne budynki, a także miejsca, gdzie bawi się złota młodzież.
Wrócić mi jednak wypad jeszcze na chwilę do Laeken, a dokładnie na cmentarz....Po cóż jechać w nocy na cmentarz? Czy o sensie i bezsensie życia nie można rozważać na jakimś bliżej położonym cmentarzu ( jeśli już ktoś koniecznie potrzebuje do tego typu rozważań cmentarza). Przyznaję,że byłem trochę zaskoczony tym, że jedziemy na cmentarz...wychodzimy z samochodu i mym oczom pokazuje się nie kto inny jak.....Myśliciel.Oryginał jest oczywiście w Muzeum Rodina w Paryżu, ale ponad dwadzieścia pełnowymiarowych odlewów rozsianych jest po świecie. Jeden z nich znajduje się na przedmieściach Brukseli!
Następny dzień to lekkie śniadanie, wizyta na basenie ( w zdrowym ciele, zdrowy duch) i zwiedzanie Parc du Cinquantenaire, dzielnicy instytucji europejskich, ale i zachodniej części St Gilles - dosyć ponurej, zamieszkanej przez imigrantów. To zaś co, turysta zwykle ogląda na początku czyli Grande Place ( jeden z najlepiej zachowanych w Europie gotycko - barokowych placów) czy rozczarowujący Manneken Pis oglądam na końcu. Niestety zabrakło czasu na Muzeum Magritte'a.
Moja wizyta w Belgii to także słuchanie historii o przygodach Tintina, poznawanie życia Belgów, kombinowanie jak dotrzeć na samolot, gdy nie działa metro i wiele innych historyjek, których ta, już i tak przydługa relacja nie zniesie.
Czuję, że za krótko byłem w Belgii i z przyjemnością tam wrócę - choćby na festiwal piwa!:-)
W samej Belgii też jednak nie brak podziałów. Jest to bowiem kraj dwujęzyczny. W 1980 roku podzielono kraj na 3 regiony: francuskojęzyczny, flamandzkojęzyczny oraz dwujęzyczny, obejmujący Brukselę. Podziały i napięcia pomiędzy Walonami ( francuskojęzyczni; historycznie krajowa potęga przemysłu ciężkiego) i Flamandami ( flamandzkojęzyczni; obecnie coraz bardziej zamożni i wpływowi) mocno zaznaczyły się w okresie powojennym. Dość powiedzieć, że obecnie mowy w parlamencie muszą być wygłaszane w dwóch językach. Nawet w dwujęzycznej Brukseli podział językowy zdaje się funkcjonować - poznani Belgowie opowiadają, że załatwiając sprawy w dzielnicy zdominowanej przez ludność flamandzką, posługują się językiem flamandzkim, gdyż w przeciwnym wypadku mają małe szanse na pozytywne załatwienie jakiejkolwiek sprawy.
Śledzę ostatnio różne dynastie - w historii belgijskiej też zapisały się zadziwiające epizody. Król Baudouin I ( za jego panowania doszło do dekolonizacji Konga - 1960 "Rok Afryki" -, w którego historii okrucieństwo Belgów-kolonizatorów zapisało się trwale vide "King Leopold's Ghost" by Adam Hochschild) abdykował w 1990 roku na dwa dni, gdyż w zgodzie ze swoim sumieniem nie mógł podpisać ustawy liberalizującej zasady przerywania ciąży. Podpisali ją zastępujący go członkowie rządu.
Kolejny wątek, który będzie towarzyszył mi w podróży po Belgii to malarstwo flamandzkich prymitywistów. We Flandrii w średniowieczu działało jedno z najpotężniejszych środowisk artystycznych. Jan van Eyck (1385-1441) - uważany za twórcę malarstwa flamandzkiego, ojciec malarstwa olejnego, Van der Goes ( zm. 1482), Rogier van der Weyden ( 1400- 1464) - oficjalny malarz Brukseli, Hans Memling (1435 - 1494), czy Hieronim Bosch ( 1450 - 1516) to tylko ci najbardziej znani.
Coraz rzadziej zaglądam do muzeów, ale w Brugii skusiłem się na wizytę w Groeninge Museum i Madonnę kanonika van der Paele van Eycka przez dobre kilkanaście minut kontemplowałem - w kontemplacji pomagała świadomość, że za oknem pada deszcz i nie ma się gdzie spieszyć:-)
Piwo - nie ma Belgii bez piwa; trudno jest tu zamówić po prostu piwo; to kraj, w którym warzy się wiele gatunków piwa - ile? ktoś w Belgii mówi mi, że około dwóch tysięcy. Trudno uwierzyć, jeszcze trudniej sprawdzić; dla mnie pub z 350 gatunkami był zupełności wystarczający, a uczta przednia!
Oczywiste jest, że trochę się do tej uczty przygotowałem. Zanim jeszcze przystąpiłem do lektur wiedziałem przecież,że lager to piwo dolnej fermentacji, a ale to piwo górnej fermentacji; pamiętałem też trochę z muzeum Guinnessa w Dublinie; ale czy do prawdziwej uczty można się przygotować?
Przeczytałem wprawdzie o głównych rodzajach belgijskiego piwa, a zatem o lambic o smaku wina, do którego czasem dodawane są owoce w całości, o jasnych piwach pszenicznych tzw. białych, o wytrawnych piwach czerwonych i brązowych, o mocnym ale produkowanym w klasztorze trapistów, a nawet piwach złocistych. Wszystko to jednak na nic, gdy w grę wchodzi degustacja, tam dopiero zaczyna się prawdziwa uczta.
Tym sposobem od ogólnych uwag o Belgii dochodzimy do przygód i doświadczeń osobistych. Moja krótka wyprawa po Belgii wiodła przez Brugię, Leuven i Brukselę. Przylot do Charleroi i pierwsza myśl: wieczorem będę się rozkoszował Leonidasami, a później piwem!
Brugia mnie uwiodła. Jest to przepiękne, poprzecinane dziesiątkami kanałów, średniowieczne miasteczko. Latem pewnie nieznośne z powodu setek tysięcy turystów, zimą zaś wygląda bajkowo. Inny świat, spokój, cisza, wąskie uliczki i prawie wymarłe miasteczko. Jedyna rzecz, która mi się tam nie podobała to ... samochody, bez nich byłoby to miasteczko z wyobraźni. Dorożki wprawdzie wciąż na głównym placu stoją, ale tuż obok znajdują się dziesiątki samochodów, które psują krajobraz.
William Wordsworth przejeżdżając przez Brugię w 1820 roku stwierdził, że jest to miejsce w którym odkrył
"większy spokój niż na pustyni"; choć wspomniane samochody psują trochę atmosferę to nadal w styczniu rankiem lub wieczorem człowiek czuje się tak, jakby czas zatrzymał się dwieście lat temu.
Po Brugii spaceruję, wracam kilkakrotnie do tych samych miejsc i zachwycam się niezwykłym klimatem tego miejsca. Tu też próbuję belgijskich frytek z majonezem - są doskonałe, zupełnie inne niż te, które zwykliśmy jeść w naszych fast foodach. Decyzja o posilaniu się frytkami ( w towarzystwie miłej podróżniczki poznanej na wąskiej uliczce) w Brugii okazała się słuszna, bo te kupione w Brukseli były już typowo fast foodowe, jeśli tak można rzec.
Brugia to także słynne koronki. Okna wystaw sklepowych kuszą nawet niezainteresowanych; ceny przystępne, ale....w czasie rozmowy z sprzedawcą w jednym ze sklepów okazuje się, że większość z nich to...koronki "made in China". Te prawdziwie, belgijskie, wykonywane już tylko przez nielicznych, są drogie i stanowią niewielką część asortymentu. Jeśli jednak ktoś lubi jakość i ma trochę zbędnych euro, to może nie tylko w rzeczonym sklepie kupić koronki, ale także gobeliny - dla wtajemniczonych sklep posiada w ofercie te wyceniane na kilkanaście tysięcy euro, a w piwnicy nawet droższe.Obsługa na najwyższym poziomie więc otrzymałem szybki kurs wiedzy o koronkach w gratisie - cóż tak miłej obsłudze trudno było odmówić słuchania z zainteresowaniem....
Brugia to miejsce, gdzie próbuję dwóch pierwszych piw w Belgii. Pierwsza refleksja - sposób serwowania. Każdy rodzaj piwa podawany jest w szklanicy o indywidualnym kształcie. Często szklanica ta to puchar czy kielich do szampana. Refleksja druga serwowane porcje są znacznie mniejsze niż te w Polsce więc ...można spróbować wielu piw.
Po Brugii czas na Leuven i odwiedziny kumpla, któremu od zawsze wróżę karierę naukową - jest na dobrej drodze i pewnie wkrótce dowiem się, że wykłada w Oxfordzie. Skoro przyszło mi być goszczonym przez naukowca, to i do piwa należało podejść w sposób naukowy. Nie tylko więc odwiedziliśmy kilka pubów, ale zostałem też zapoznany z procesem produkcji piwa. Można więc rzec, że wycieczce towarzyszyło przesłanie żartobliwej rzeźby Font Sapienza - rzeźba studenta czytającego książkę, z której tryska strumień....
Cóż to jest piwo? Odpowiadam "przyjaciel mężczyzny?", nie, piwo jest to, w dużym uproszczeniu "płyn w którym drożdże zamieniły syrop przygotowany ze słodu w alkohol"'. Potem tłumaczono mi z dużą cierpliwością czym jest brzeczka; jak robi się piwa bursztynowe, a jak owocowe; następnie czas na degustację: na piwa ciemne się nie decyduję, testujemy więc jasne, bursztynowe i owocowe.
Pierwsze pite w Leuven przy pizzy to piwo jasne Stella Artois - nic specjalnego; ale już w drugim pubie kosztuję piwa bursztynowego, bodaj Barbach ( z każdym kielichem piwa coraz trudniej było mi pamiętać co piłem); miejsce trzecie to pub, w którym zamawianie rozpoczynamy od przejrzenia katalogu. Piszę katalogu, bo jeśli w ofercie jest 350 piw - dokładnie opisanych ( jaki jest smak, z czego jest robione, jaka fermentacja, jak powinno być serwowane oraz zdjęcie szklanki/kieliszka odpowiedniego do tego rodzaju trunku), to chyba jest to coś więcej niż karta:-) W miejscu tym piję wyśmienite piwo owocowe - mocno wiśniowe; 10% w tym piwie to wiśnie; ale jeśli ktoś sądziłby, że można ten napój pić jak sok, niech zważy, że moc tego piwa to 8%, czyli to taki sok, po którym trudno wstać:-) Próbuję tamże jeszcze jakiegoś bursztynowego, ale jego nazwy nie pamiętam.
W kolejnym miejscu, bodaj barze filozofów, czas na rekomendowane przez Kubę piwo Kwak - serwowane w klepsydrze na drewnianej podstawce - sposób serwowania ciekawy, a smak wyśmienity - wspaniałe flandryjskie ale o bursztynowej barwie, słodzone niewielką ilością cukru, główny produkt browaru Bosteels. Dyskusja dot. świata nauki i dyscyplin naukowych była długa; dokładnego przebiegu już nie pamiętam, wiem jednak, że kiedy piwo już dobrze w głowie szumiało osiągnęliśmy jakieś porozumienie.
Zostając przy piwach - w Brukseli piwo zamieniłem na wino, ale zanim to uczyniłem miałem niewątpliwą przyjemność napić się piwa Julius Hoegaarden - warzone na bazie pszenicy i słodowego jęczmienia - wyśmienite!
Jeśli ktoś nie lubi piwa, powinien pojechać do Belgii, bo tam z pewnością znajdzie takie, które polubi.
A jakie wnioski na polskie życie? Stałem się fanem piwa i nieśmiałą sugestię czynię do szanownego kolegi - właściciela super mercedesa, by wybierając przechadzkę zmienił trasę, która prowadzi go w odwiedziny w me skromne progi i nie wspomagał już dłużej sklepu, w którym nigdy paragonu nie dają. Lepiej wybrać alternatywną drogę prowadzącą przez Almę - wówczas, korzystając z bogatej oferty piw tego sklepu, znowu będzie można poczuć się jak w Belgii. Ja też obiecuję czasem ten przybytek pod kątem piw odwiedzać!
Leuven to jednak nie tylko wycieczki po pubach. Leuven to siedziba najstarszego belgijskiego uniwersytetu (zał. w 1425 roku) - tu pracował choćby Erazm z Rotterdamu; tak wielu historii nasłuchałem się o tym mieście, że przyjechałem z określonym wyobrażeniem. Zostało ono zweryfikowane, trudno powiedzieć czy na plus czy na minus - moje wyobrażenie było jak najbardziej pozytywne, rzeczywistość też okazała się piękna choć inna.
Pierwsze wrażenie po Brugii było takie,że Leuven żyje i jest nowoczesne. Później dane było mi odkryć także jego mniej nowoczesne skarby, Stadhuis czyli piękny ratusz, St Pieterskerk czyli późnogotycki kościół św. Piotra oraz wspaniały plan Oude Markt. Dzięki swemu niezastąpionemu przewodnikowi odwiedzam także bibliotekę uniwersytecką, która robi na mnie duże wrażenie. Następny dzień to spacer po Groot Begiijnhof - skupisku prostych, XVI - wiecznych domów, w których kiedyś mieszkały beginki; obecnie zaś mieszkają w studenci.
Następny przystanek mojej podróży to Bruksela. Tu nie zatrzymam się we wcześniej zarezerwowanym miejscu, ani nie będę też goszczony przez kumpla; zatrzymam się u osoby, której nigdy wcześniej na oczy nie spotkałem. Trafić jednak lepiej nie mogłem. Mój host okazał się przesympatycznym człowiekiem o ogromnej wiedzy; co więcej zaś człowiekiem ogromnej gościnności. Nim się obejrzałem na stole pojawiły się przeróżne, wykwintne przystawki - glony różniste, ale smaczne; a po chwili mule; na koniec pyszny deser; wszystko przy akompaniamencie wina, muzyki z winylowej płyty i podróżniczych opowieści i gości, którzy przychodzili i wychodzili.
O północy zaś rozpoczęliśmy tour po Brukseli. Zwiedzanie stolicy Belgii rozpocząłem więc nie tylko w nocy, ale też od miejsc, które zwykle ludzie oglądają w drugim, albo czwartym dniu swego pobytu. Zobaczyłem więc pozostałości średniowiecznych murów miejskich, dzielnicę Ixelles oraz St Gilles; liczne przykłady secesyjnej architektury, w tym dom Victora Hordy; a nawet położoną na przedmieściach Brukseli królewską rezydencję; Przyznaję, że architektoniczne fanaberie Leopolda II - Pavilon Chinois ( replika chińskiego pawilonu z Wystawy Światowej w Paryżu w 1900), Tour Japonaise, przypominający pagodę, wywarły na mnie ogromne wrażenie i Azji w mej pamięci odświeżyły; kolejnym punktem było Heysel i Atomium - ogromny model cząsteczki ( powiększony 165 mld razy), zbudowany na Wystawę Światową w 1958 roku; potem obejrzeliśmy Parc des Expositions i Stade de Roi Baudouin; po powrocie zaś do centrum Brukseli jeszcze katedrę i różne secesyjne budynki, a także miejsca, gdzie bawi się złota młodzież.
Wrócić mi jednak wypad jeszcze na chwilę do Laeken, a dokładnie na cmentarz....Po cóż jechać w nocy na cmentarz? Czy o sensie i bezsensie życia nie można rozważać na jakimś bliżej położonym cmentarzu ( jeśli już ktoś koniecznie potrzebuje do tego typu rozważań cmentarza). Przyznaję,że byłem trochę zaskoczony tym, że jedziemy na cmentarz...wychodzimy z samochodu i mym oczom pokazuje się nie kto inny jak.....Myśliciel.Oryginał jest oczywiście w Muzeum Rodina w Paryżu, ale ponad dwadzieścia pełnowymiarowych odlewów rozsianych jest po świecie. Jeden z nich znajduje się na przedmieściach Brukseli!
Następny dzień to lekkie śniadanie, wizyta na basenie ( w zdrowym ciele, zdrowy duch) i zwiedzanie Parc du Cinquantenaire, dzielnicy instytucji europejskich, ale i zachodniej części St Gilles - dosyć ponurej, zamieszkanej przez imigrantów. To zaś co, turysta zwykle ogląda na początku czyli Grande Place ( jeden z najlepiej zachowanych w Europie gotycko - barokowych placów) czy rozczarowujący Manneken Pis oglądam na końcu. Niestety zabrakło czasu na Muzeum Magritte'a.
Moja wizyta w Belgii to także słuchanie historii o przygodach Tintina, poznawanie życia Belgów, kombinowanie jak dotrzeć na samolot, gdy nie działa metro i wiele innych historyjek, których ta, już i tak przydługa relacja nie zniesie.
Czuję, że za krótko byłem w Belgii i z przyjemnością tam wrócę - choćby na festiwal piwa!:-)
piątek, 15 lutego 2013
Szwecja
Przyroda, wyspy, syndrom sztokholmski, rodzina królewska, konik z Dalarna, Greta Garbo, Ingmar Bergam, Astrid Lindgren, szwedzkie klopsiki ( Kottbullar) i....zima!
Zanim dotarłem do Sztokholmu wylądowałem w okolicach Nykopingu. Zanim tam jednak wylądowałem spędziłem kilka godzin na lotnisku czekając aż samolot raczy wystartować...
Lubię siedzieć na lotnisku i przyglądać się ludziom - jedni się spieszą, inni poprawiają kołnierzyki przed spotkaniem z żoną, jeszcze inni leniwie przysypiają. Zwykle spaceruję po całym lotnisku przyglądając się coraz to nowym osobom i pisząc w myślach ich życiorysy.
Tym razem jednak nie miałem ochoty na spacery, bo byłem chory - chory wyleciałem i chory wróciłem - c'est la vie. Skoro nie spacery to zostają rozmowy. Tym bardziej konieczne, że obsługa lotniska nic nie wie, a samolotu nie ma... Przez kilka godzin oczekiwania poznałem sporą część współpasażerów i dzięki temu oczekiwanie nie było najgorsze.
Nykoping to niewielkie miasteczko położone w pobliżu Skavsta Airport - zza szyby autobusu i przewodnika dowiaduję się, że urokliwe. Być może jest w tym jakiś sens by podróżować do miejsc mniej odwiedzanych przez turystów wówczas szansa na spotkanie tubylców jest większa. W stolicy spotkam bowiem głównie turystów z całego świata (zastanawiających się głośno nad obrazami koników z Dalarna) oraz całe rzeczy Hiszpanów i Polaków ( dla odmiany) tu pracujących.
Po godzinie jestem w Sztokholmie - stolicy Szwecji położonej na 14 wyspach, połączonych ponad 50 mostami; tylko jedną trzecią stanowi teren zabudowany, reszta to woda i tereny zielone. Pierwsze wrażenie pozytywne, choć nie mogę pozbyć się myśli, że latem jest tu piękniej. Dojeżdżając do centrum Sztokholmu widzimy olbrzymi budynek Ericksonna - nawet jeśli się zdrzemnęliśmy wiemy, że jesteśmy w Szwecji. A jeśli jeszcze nie wiemy, to przypomni nam o tym Volvo, Scania, a w ostateczności H&M i IKEA.
Zwiedzać za bardzo mi się nie chce z powodu choroby więc koncentruję się na rozmowach; choć zwiedzania trochę też było - Norrmalm, Gamla stan i Sodermalm zostały przedeptane. Słynne Muzeum Wazy odpuściłem, ale wybrałem się na wycieczkę z przewodnikiem po mieście. To dla mnie pewna odmiana, bo zwykle wolę sam odkrywać ukryte skarby. Tym razem jednak wiedziałem, że jeśli nie będzie zewnętrznej mobilizacji to mając zaspokojony już pierwszy głód poznawczy (wieczorny, kilkugodzinny spacer po mieście) szybko wrócę do łóżka.
Przewodnik opowiedział mi kilka interesujących historii. Niektóre z nich znałem, niektóre nie. Po pierwsze przypomniał o tym, że Szwecja to państwo liberalne, bardzo dbające o politykę równościową. Przykłady?
Szwecja to monarchia konstytucyjna. Król jest głową państwa, ale ma niewielkie uprawnienia. Ważny jednak pozostaje symboliczny gest - w 1979 wprowadzono w Szwecji prawo pirmogenitury niezależnie od płci i w ten sposób następczynią na tronie jest księżniczka Wiktoria. Inny przykład to obowiązujące w Szwecji od 2009 prawo o małżeństwach jednopłciowych. Przykłady można mnożyć, bo Szwedzi to przynajmniej wg badań i deklaracji jedno z bardziej tolerancyjnych społeczeństw.
Drugą rzeczą o której wspomina przewodnik jest wysoki odsetek ateistów i agnostyków w Szwecji (powyżej 60%). Społeczeństwo szwedzkie pozostaje jednak społeczeństwem przyjaznym i bardzo bezpiecznym. Zatem dla tych, którzy martwią się, że jak ludzie nie będą chodzić do kościoła to będą strzelać do wszystkich dookoła odwiedzenie Szwecji możne okazać się pożyteczną wyprawą.
Trzecia opowieść dotyczy życia królowej Krystyny Wazy, jej konwersji na katolicyzm, panowania, biseksualizmu, kontrowersji dotyczących jej płci etc, a wreszcie wspomnienia filmu "Królowa Krystyna" z Gretą Garbo w roli głównej.
Opowieści przewodnik miał wiele, a ja po zwiedzeniu wszystkich ważnych ulic i obejrzeniu kilku ważnych budynków ( w tym budynku teatru, parlamentu, pałacu i Filharmonii Sztokholmskiej < to tu wręczane są Nagrody Nobla> ) miałem dość - przemarzłem do szpiku kości więc opowieści oszczędzę.
Miłą odmianą było zwiedzanie najdłuższej galerii sztuki na świecie. Mowa oczywiście o metrze. Wybudowane w latach '50 XX zostało ozdobione przez artystów. Dzięki temu ponad połowa z blisko stu stacji metra to galerie sztuki - wspaniałe, kolorowe groty! A przede wszystkim jest tam trochę cieplej niż na zewnątrz. Zwiedzam więc z dużym zainteresowaniem.
Podoba mi się w Sztokholmie, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu ( może to przez zimową aurę i mą chorobę),że wszystko jest tu jakieś przykurzone, tak, jakby lata największej świetności już minęły. Może wrócę latem, by pływając statkiem zmienić zdanie.

Zanim dotarłem do Sztokholmu wylądowałem w okolicach Nykopingu. Zanim tam jednak wylądowałem spędziłem kilka godzin na lotnisku czekając aż samolot raczy wystartować...
Lubię siedzieć na lotnisku i przyglądać się ludziom - jedni się spieszą, inni poprawiają kołnierzyki przed spotkaniem z żoną, jeszcze inni leniwie przysypiają. Zwykle spaceruję po całym lotnisku przyglądając się coraz to nowym osobom i pisząc w myślach ich życiorysy.
Tym razem jednak nie miałem ochoty na spacery, bo byłem chory - chory wyleciałem i chory wróciłem - c'est la vie. Skoro nie spacery to zostają rozmowy. Tym bardziej konieczne, że obsługa lotniska nic nie wie, a samolotu nie ma... Przez kilka godzin oczekiwania poznałem sporą część współpasażerów i dzięki temu oczekiwanie nie było najgorsze.
Nykoping to niewielkie miasteczko położone w pobliżu Skavsta Airport - zza szyby autobusu i przewodnika dowiaduję się, że urokliwe. Być może jest w tym jakiś sens by podróżować do miejsc mniej odwiedzanych przez turystów wówczas szansa na spotkanie tubylców jest większa. W stolicy spotkam bowiem głównie turystów z całego świata (zastanawiających się głośno nad obrazami koników z Dalarna) oraz całe rzeczy Hiszpanów i Polaków ( dla odmiany) tu pracujących.
Po godzinie jestem w Sztokholmie - stolicy Szwecji położonej na 14 wyspach, połączonych ponad 50 mostami; tylko jedną trzecią stanowi teren zabudowany, reszta to woda i tereny zielone. Pierwsze wrażenie pozytywne, choć nie mogę pozbyć się myśli, że latem jest tu piękniej. Dojeżdżając do centrum Sztokholmu widzimy olbrzymi budynek Ericksonna - nawet jeśli się zdrzemnęliśmy wiemy, że jesteśmy w Szwecji. A jeśli jeszcze nie wiemy, to przypomni nam o tym Volvo, Scania, a w ostateczności H&M i IKEA.
Zwiedzać za bardzo mi się nie chce z powodu choroby więc koncentruję się na rozmowach; choć zwiedzania trochę też było - Norrmalm, Gamla stan i Sodermalm zostały przedeptane. Słynne Muzeum Wazy odpuściłem, ale wybrałem się na wycieczkę z przewodnikiem po mieście. To dla mnie pewna odmiana, bo zwykle wolę sam odkrywać ukryte skarby. Tym razem jednak wiedziałem, że jeśli nie będzie zewnętrznej mobilizacji to mając zaspokojony już pierwszy głód poznawczy (wieczorny, kilkugodzinny spacer po mieście) szybko wrócę do łóżka.
Przewodnik opowiedział mi kilka interesujących historii. Niektóre z nich znałem, niektóre nie. Po pierwsze przypomniał o tym, że Szwecja to państwo liberalne, bardzo dbające o politykę równościową. Przykłady?
Szwecja to monarchia konstytucyjna. Król jest głową państwa, ale ma niewielkie uprawnienia. Ważny jednak pozostaje symboliczny gest - w 1979 wprowadzono w Szwecji prawo pirmogenitury niezależnie od płci i w ten sposób następczynią na tronie jest księżniczka Wiktoria. Inny przykład to obowiązujące w Szwecji od 2009 prawo o małżeństwach jednopłciowych. Przykłady można mnożyć, bo Szwedzi to przynajmniej wg badań i deklaracji jedno z bardziej tolerancyjnych społeczeństw.
Drugą rzeczą o której wspomina przewodnik jest wysoki odsetek ateistów i agnostyków w Szwecji (powyżej 60%). Społeczeństwo szwedzkie pozostaje jednak społeczeństwem przyjaznym i bardzo bezpiecznym. Zatem dla tych, którzy martwią się, że jak ludzie nie będą chodzić do kościoła to będą strzelać do wszystkich dookoła odwiedzenie Szwecji możne okazać się pożyteczną wyprawą.
Trzecia opowieść dotyczy życia królowej Krystyny Wazy, jej konwersji na katolicyzm, panowania, biseksualizmu, kontrowersji dotyczących jej płci etc, a wreszcie wspomnienia filmu "Królowa Krystyna" z Gretą Garbo w roli głównej.
Opowieści przewodnik miał wiele, a ja po zwiedzeniu wszystkich ważnych ulic i obejrzeniu kilku ważnych budynków ( w tym budynku teatru, parlamentu, pałacu i Filharmonii Sztokholmskiej < to tu wręczane są Nagrody Nobla> ) miałem dość - przemarzłem do szpiku kości więc opowieści oszczędzę.
Miłą odmianą było zwiedzanie najdłuższej galerii sztuki na świecie. Mowa oczywiście o metrze. Wybudowane w latach '50 XX zostało ozdobione przez artystów. Dzięki temu ponad połowa z blisko stu stacji metra to galerie sztuki - wspaniałe, kolorowe groty! A przede wszystkim jest tam trochę cieplej niż na zewnątrz. Zwiedzam więc z dużym zainteresowaniem.
Podoba mi się w Sztokholmie, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu ( może to przez zimową aurę i mą chorobę),że wszystko jest tu jakieś przykurzone, tak, jakby lata największej świetności już minęły. Może wrócę latem, by pływając statkiem zmienić zdanie.

czwartek, 7 lutego 2013
Rozmowy w kiosku
Znudziło mi się czekanie w przychodni. Trzeba się przewietrzyć i może kupić coś do czytania w pobliskim kiosku.
Decyzja podjęta, kupię najnowszą "Politykę". Proszę o ten periodyk. Na okładce dwóch mężczyzn i dziecięcy wózek. Tytuł: Rewolucja obyczajowa Czy jest się czego bać?
Zanim jeszcze wyjąłem pieniądze usłyszałem od sprzedawcy: "Fajny obrazek co?" "Fajny, a niefajny?" odparłem i dodałem "Niefajne jest to w jaki sposób posłowie dyskutują ( a raczej ideologizują i obrażają ludzi o różnym niż ich światopoglądzie) w sejmie" Koniec rozmowy, mój interlokutor liczył chyba na inną reakcję.
Nie ma się czego bać, gatunek nie wyginie. A już na pewno nie wyginie od tego, co autorzy niesławnego listu określają jako "anomalię". Doskonale na jeden z argumentów Akademickiego Klubu Obywatelskiego odpowiedział na swym blogu prof. Sadurski. Podoba mi się taka jasna i spójna argumentacja. Przywraca mi ona zachwianą wiarę w rozum. Dlatego pozwolę sobie ją przytoczyć:
„<<Gdyby wszystkie osobniki danego gatunku….>>: naukowcy (no może poza członkami Akademickiego Klubu Obywatelskiego w Poznaniu) wiedzą, że tak zaczynające się zdanie grozi fatalnym błędem prowadzącym do najstraszliwszej w nauce konsekwencji – do ośmieszenia. Gdyby wszystkie osobniki były homoseksualne, nie byłoby reprodukcji gatunku. To prawda. Ergo: homoseksualizm jest anomalią. Nieprawda. Bo również: gdyby wszystkie osobniki zostały akademikami w Poznaniu, państwo by upadło, bo nie byłoby komu np. prowadzić lokomotyw ani obsługiwać wodociągów. Nie znaczy to jednak, że bycie akademikiem w Poznaniu jest przez to anomalią, nawet jeśli należy się do Klubu Obywatelskiego. Gdyby wszyscy zaświecili światło o tej samej porze, np. dokładnie o 19:30, wysiadłyby zapewne w kamienicy korki. Czy znaczy to, że nikt nie powinien o tej porze włączać elektryczności? Gdyby każdy obywatel Poznania miał pieska, psie odchody, nawet skrzętnie zbierane przez praworządnych poznaniaków do woreczków, obsmrodziłyby ten piękny gród doszczętnie. Czy posiadanie psa jest eo ipso ewolucyjną anomalią? Gdyby wszyscy… No dobrze, mam nadzieję, że pointa trafia w tej chwili nawet do akademików poznańskich, obywatelskich.
Mimo wszystko, poddam przytoczone przykłady naukowej generalizacji. Brzmi ona, odpowiednio wypowiedziana, gwoli spełniania akademickości, a więc z przytupem i namaszczeniem, następująco: Z faktu, że (1) gdyby wszystkie jednostki należące do kategorii X, podjęły działania (lub wykazywały cechę) Y, to konsekwencje takiej jednolitości zachowań (cech) byłyby negatywne, nie wynika, że (2) pojedyncza akcja Y podejmowana przez członka kategorii X jest negatywna (naganna, stanowi anomalię, jest aberracją), gdy empiryczne doświadczenie podpowiada nam, że (3) jest niemożliwe, by wszyscy X robili Y. Domniemane wynikanie (2) z (1) stanowi błąd „non sequitur”, gdy spełnione jest (3). Zaś nazwę błąd, przez Was dokonany, o Akademicy, w sumie śmiesznie prosty ale wymagający jakiejś pretensjonalnej akademickiej nazwy: „Błędem Generalizacji Zjawisk Niegeneralizowalnych” (© Wojciech Sadurski 2013). "
Cyt. za http://wojciechsadurski.natemat.pl/49565,gaudeamus-igitur-w-poznaniu
Ważnym tekstem w rzeczonej sprawie jest też stanowisko Komitetu Biologii Ewolucyjnej i Teoretycznej PAN.
Podkreślone w nim jest, że ewolucja nie jest procesem celowym, w związku z czym gatunki nie mają żadnych "zadań".
Dalej zaś czytamy, że:
" Przynajmniej od czasów Traktatu o Naturze Ludzkiej Davida Hume’a rozumiemy, że nie należy twierdzić o tym jak powinno być, na podstawie tego jak jest. Biologowie ewolucyjni bardziej może niż inni uczeni są świadomi tego, że normy etyczne nie mogą być wyprowadzane na podstawie tego, co naturalne lub powszechne w przyrodzie. Dobitnie przekonuje o tym wzmiankowany wyżej przykład dzieciobójstwa. Ewolucja nie tworzy żadnych norm, to społeczeństwa je tworzą. Próby posługiwania się przy tym źle rozumianą teorią ewolucji bardzo źle się kojarzą, służyły bowiem w przeszłości do uzasadniania rasizmu i krzewienia nietolerancji " zob. http://www.kbet.pan.pl/
Decyzja podjęta, kupię najnowszą "Politykę". Proszę o ten periodyk. Na okładce dwóch mężczyzn i dziecięcy wózek. Tytuł: Rewolucja obyczajowa Czy jest się czego bać?
Zanim jeszcze wyjąłem pieniądze usłyszałem od sprzedawcy: "Fajny obrazek co?" "Fajny, a niefajny?" odparłem i dodałem "Niefajne jest to w jaki sposób posłowie dyskutują ( a raczej ideologizują i obrażają ludzi o różnym niż ich światopoglądzie) w sejmie" Koniec rozmowy, mój interlokutor liczył chyba na inną reakcję.
Nie ma się czego bać, gatunek nie wyginie. A już na pewno nie wyginie od tego, co autorzy niesławnego listu określają jako "anomalię". Doskonale na jeden z argumentów Akademickiego Klubu Obywatelskiego odpowiedział na swym blogu prof. Sadurski. Podoba mi się taka jasna i spójna argumentacja. Przywraca mi ona zachwianą wiarę w rozum. Dlatego pozwolę sobie ją przytoczyć:
„<<Gdyby wszystkie osobniki danego gatunku….>>: naukowcy (no może poza członkami Akademickiego Klubu Obywatelskiego w Poznaniu) wiedzą, że tak zaczynające się zdanie grozi fatalnym błędem prowadzącym do najstraszliwszej w nauce konsekwencji – do ośmieszenia. Gdyby wszystkie osobniki były homoseksualne, nie byłoby reprodukcji gatunku. To prawda. Ergo: homoseksualizm jest anomalią. Nieprawda. Bo również: gdyby wszystkie osobniki zostały akademikami w Poznaniu, państwo by upadło, bo nie byłoby komu np. prowadzić lokomotyw ani obsługiwać wodociągów. Nie znaczy to jednak, że bycie akademikiem w Poznaniu jest przez to anomalią, nawet jeśli należy się do Klubu Obywatelskiego. Gdyby wszyscy zaświecili światło o tej samej porze, np. dokładnie o 19:30, wysiadłyby zapewne w kamienicy korki. Czy znaczy to, że nikt nie powinien o tej porze włączać elektryczności? Gdyby każdy obywatel Poznania miał pieska, psie odchody, nawet skrzętnie zbierane przez praworządnych poznaniaków do woreczków, obsmrodziłyby ten piękny gród doszczętnie. Czy posiadanie psa jest eo ipso ewolucyjną anomalią? Gdyby wszyscy… No dobrze, mam nadzieję, że pointa trafia w tej chwili nawet do akademików poznańskich, obywatelskich.
Mimo wszystko, poddam przytoczone przykłady naukowej generalizacji. Brzmi ona, odpowiednio wypowiedziana, gwoli spełniania akademickości, a więc z przytupem i namaszczeniem, następująco: Z faktu, że (1) gdyby wszystkie jednostki należące do kategorii X, podjęły działania (lub wykazywały cechę) Y, to konsekwencje takiej jednolitości zachowań (cech) byłyby negatywne, nie wynika, że (2) pojedyncza akcja Y podejmowana przez członka kategorii X jest negatywna (naganna, stanowi anomalię, jest aberracją), gdy empiryczne doświadczenie podpowiada nam, że (3) jest niemożliwe, by wszyscy X robili Y. Domniemane wynikanie (2) z (1) stanowi błąd „non sequitur”, gdy spełnione jest (3). Zaś nazwę błąd, przez Was dokonany, o Akademicy, w sumie śmiesznie prosty ale wymagający jakiejś pretensjonalnej akademickiej nazwy: „Błędem Generalizacji Zjawisk Niegeneralizowalnych” (© Wojciech Sadurski 2013). "
Cyt. za http://wojciechsadurski.natemat.pl/49565,gaudeamus-igitur-w-poznaniu
Ważnym tekstem w rzeczonej sprawie jest też stanowisko Komitetu Biologii Ewolucyjnej i Teoretycznej PAN.
Podkreślone w nim jest, że ewolucja nie jest procesem celowym, w związku z czym gatunki nie mają żadnych "zadań".
Dalej zaś czytamy, że:
" Przynajmniej od czasów Traktatu o Naturze Ludzkiej Davida Hume’a rozumiemy, że nie należy twierdzić o tym jak powinno być, na podstawie tego jak jest. Biologowie ewolucyjni bardziej może niż inni uczeni są świadomi tego, że normy etyczne nie mogą być wyprowadzane na podstawie tego, co naturalne lub powszechne w przyrodzie. Dobitnie przekonuje o tym wzmiankowany wyżej przykład dzieciobójstwa. Ewolucja nie tworzy żadnych norm, to społeczeństwa je tworzą. Próby posługiwania się przy tym źle rozumianą teorią ewolucji bardzo źle się kojarzą, służyły bowiem w przeszłości do uzasadniania rasizmu i krzewienia nietolerancji " zob. http://www.kbet.pan.pl/
czwartek, 24 stycznia 2013
Związki partnerskie
Czemu taki tytuł? Bo sprawa jest ważna, a ja muszę się douczyć, bo nie wszystko w tej materii jest dla mnie jasne.Zauważyłem zaś, że najwięcej czytelników przyciągnął post o tolerancji, jest więc szansa, że i dzisiejszy tytuł będzie cieszył się popularnością, a komentarze czytelników pozwolą mi dowiedzieć się czegoś więcej.
Dla jasności: uważam, że każdemu wolno kochać, a równe prawa to nie przywilej. Sytuacja w której próbuje się zaklinać rzeczywistość i twierdzić, że ktoś dla kogoś jest obcą osobą, choć osoby te przeżyły dziesięć, dwadzieścia czy pięćdziesiąt lat razem wydaje mi się kuriozalna. Kwestie dot. prawa do otrzymania zwłok zmarłej partnerki/partnera celem pochówku, kwestia dziedziczenia czy możliwości otrzymania informacji o stanie zdrowia nieprzytomnej bliskiej osoby są dla mnie oczywiste i tylko ograniczenia mojej wyobraźni nie pozwalają mi zrozumieć czemu jeszcze w naszym kraju nie są uregulowane w taki sposób, by ludzie nie musieli udowadniać,że nie są wielbłądami.
Nie rozumiem też tych wszystkich lamentów dot. zamachu na tradycyjną rodzinę. Ludzie mają prawo być równo traktowani, a rodzina, jeśli dobrze funkcjonuje, to przetrwa i o żadnym zamachu mowy tu być nie może. Czy ktoś proponuje by komuś zabraniać zawierania np. małżeństwa w kościele katolickim?
Druga kwestia: często związki partnerskie przedstawiane są jako sprawa dot. tylko osób homoseksualnych; a dotyczą przecież zarówno osób homoseksualnych jak i heteroseksualnych.
Braki mej wiedzy dotyczą różnicy między ślubem cywilnym, a związkiem partnerskim. Czy chodzi tu o pozbycie się całej gamy stereotypów, wyobrażeń, schematów, które wiążą się z naszym wyobrażeniem o małżeństwie czy o coś innego? Przyznaję, że brakuje mi tego typu rozważań w debacie.
Z innego poziomu zauważam oczywiście, że różnica między ślubem cywilnym, a związkiem partnerskim jest taka, że ten ostatni mogłyby zawrzeć osoby tej samej płci, a ten pierwszy zarezerwowany jest dla kobiety i mężczyzny ( przynajmniej w Polsce).
A na koniec jeszcze cytata ( do przemyślenia) z ostatniej "Polityki" nr 4(2892) - Michał Znaniecki (rozmowa przeprowadzona przez Joannę Cieślę) na pytanie: "Miałoby dla pana znaczenie zalegalizowanie pana związku w świetle polskiego prawa?" odpowiada:
" Tak, chociaż dla mnie osobiście w tej chwili nie jest to konieczne. Ale istnienie takiej prawnej możliwości zmienia świadomość ludzi, uspokaja emocje. Jednak z mojej perspektywy jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest legalizacja małżeństw jednopłciowych na takich samych zasadach jak małżeństwa osób dwóch płci. Wyłącznie to daje poczucie zrównania całego społeczeństwa, specjalne regulacje antydyskryminacyjne nie mają sensu, pogłębiają tylko podziały."
Przy okazji z tego samego artykułu dowiaduję się czegoś nowego i przykrego o słynnym Florianie Znanieckim, którego teksty kiedyś mi serwowano. Czytam słowa Michała Znanieckiego: " (...) po kilku latach od tamtej sytuacji mama zadzwoniła z wiadomością, którą akurat uzyskała, że mój dziadek Julian Znaniecki popełnił samobójstwo z powodu własnego homoseksualizmu - został odrzucony przez swojego ojca Floriana, wielkiego socjologa, profesora" Jak się okazuje, intelekt nie zawsze idzie w parze z otwartością.
Dla jasności: uważam, że każdemu wolno kochać, a równe prawa to nie przywilej. Sytuacja w której próbuje się zaklinać rzeczywistość i twierdzić, że ktoś dla kogoś jest obcą osobą, choć osoby te przeżyły dziesięć, dwadzieścia czy pięćdziesiąt lat razem wydaje mi się kuriozalna. Kwestie dot. prawa do otrzymania zwłok zmarłej partnerki/partnera celem pochówku, kwestia dziedziczenia czy możliwości otrzymania informacji o stanie zdrowia nieprzytomnej bliskiej osoby są dla mnie oczywiste i tylko ograniczenia mojej wyobraźni nie pozwalają mi zrozumieć czemu jeszcze w naszym kraju nie są uregulowane w taki sposób, by ludzie nie musieli udowadniać,że nie są wielbłądami.
Nie rozumiem też tych wszystkich lamentów dot. zamachu na tradycyjną rodzinę. Ludzie mają prawo być równo traktowani, a rodzina, jeśli dobrze funkcjonuje, to przetrwa i o żadnym zamachu mowy tu być nie może. Czy ktoś proponuje by komuś zabraniać zawierania np. małżeństwa w kościele katolickim?
Druga kwestia: często związki partnerskie przedstawiane są jako sprawa dot. tylko osób homoseksualnych; a dotyczą przecież zarówno osób homoseksualnych jak i heteroseksualnych.
Braki mej wiedzy dotyczą różnicy między ślubem cywilnym, a związkiem partnerskim. Czy chodzi tu o pozbycie się całej gamy stereotypów, wyobrażeń, schematów, które wiążą się z naszym wyobrażeniem o małżeństwie czy o coś innego? Przyznaję, że brakuje mi tego typu rozważań w debacie.
Z innego poziomu zauważam oczywiście, że różnica między ślubem cywilnym, a związkiem partnerskim jest taka, że ten ostatni mogłyby zawrzeć osoby tej samej płci, a ten pierwszy zarezerwowany jest dla kobiety i mężczyzny ( przynajmniej w Polsce).
A na koniec jeszcze cytata ( do przemyślenia) z ostatniej "Polityki" nr 4(2892) - Michał Znaniecki (rozmowa przeprowadzona przez Joannę Cieślę) na pytanie: "Miałoby dla pana znaczenie zalegalizowanie pana związku w świetle polskiego prawa?" odpowiada:
" Tak, chociaż dla mnie osobiście w tej chwili nie jest to konieczne. Ale istnienie takiej prawnej możliwości zmienia świadomość ludzi, uspokaja emocje. Jednak z mojej perspektywy jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest legalizacja małżeństw jednopłciowych na takich samych zasadach jak małżeństwa osób dwóch płci. Wyłącznie to daje poczucie zrównania całego społeczeństwa, specjalne regulacje antydyskryminacyjne nie mają sensu, pogłębiają tylko podziały."
Przy okazji z tego samego artykułu dowiaduję się czegoś nowego i przykrego o słynnym Florianie Znanieckim, którego teksty kiedyś mi serwowano. Czytam słowa Michała Znanieckiego: " (...) po kilku latach od tamtej sytuacji mama zadzwoniła z wiadomością, którą akurat uzyskała, że mój dziadek Julian Znaniecki popełnił samobójstwo z powodu własnego homoseksualizmu - został odrzucony przez swojego ojca Floriana, wielkiego socjologa, profesora" Jak się okazuje, intelekt nie zawsze idzie w parze z otwartością.
wtorek, 22 stycznia 2013
Można
Można być miłym i można życie uczynić łatwiejszym. A wystarczy tylko trochę życzliwości i chęci do pracy.
Przygody ze służbą zdrowia często są przedmiotem rozmów i artykułów. Zwykle związane są z narzekaniem.
Dla równowagi napiszę coś pozytywnego. Pani doktor szybko wypisała skierowanie na badania, a pani pielęgniarka zgodziła się pobrać krew poza wyznaczonymi godzinami - nikt nie czekał na inne badania, próbki nie zostały jeszcze wysłane do laboratorium.
Mówię, że bardzo dziękuję i komplementuję, że pani taka "pełna energii i chęci do działania" - słyszę, że nie ma za co dziękować i że problemy zostawia się w domu, a w pracy trzeba być uśmiechniętym.
Tak trzymać! Od razu świat jakiś lepszy się wydaje!
Przygody ze służbą zdrowia często są przedmiotem rozmów i artykułów. Zwykle związane są z narzekaniem.
Dla równowagi napiszę coś pozytywnego. Pani doktor szybko wypisała skierowanie na badania, a pani pielęgniarka zgodziła się pobrać krew poza wyznaczonymi godzinami - nikt nie czekał na inne badania, próbki nie zostały jeszcze wysłane do laboratorium.
Mówię, że bardzo dziękuję i komplementuję, że pani taka "pełna energii i chęci do działania" - słyszę, że nie ma za co dziękować i że problemy zostawia się w domu, a w pracy trzeba być uśmiechniętym.
Tak trzymać! Od razu świat jakiś lepszy się wydaje!
niedziela, 20 stycznia 2013
Myśli usłyszane
Często słyszymy myśli różne. Często są to myśli najprostsze, banalne, a jednak czasem zdarza się tak,że to właśnie one coś w nas poruszają, zapadają głęboko w naszą świadomość i domagają się zapisania, opisania i ciągłego przypominania.
Kiedyś ktoś mi powiedział, że takimi słowami były zamieszczone na moim podróżniczym profilu słowa: "Life is too short to drink bad wine".
Mnie zaś wczoraj uderzyły swą prostą i prawdą słowa: "Życie jest zbyt krótkie by być nieszczęśliwym".
To prawda; wbrew pozorom życie jest bardzo krótkie, warto więc chyba robić wszystko by przeżyć je nawet nie tyle autentycznie co twórczo i w sobie tylko właściwy sposób.
Nie unikniemy wprawdzie w ten sposób błędów, ale przynajmniej nie będziemy żałować tego, czego nie zrobiliśmy.
Ps. A w głowie ostatnio znowu myśli o wolności, odpowiedzialności i szale uczuć.
Najnowsza "Anna Karenina" nie rzuciła mnie na kolana. Film w konwencji bardzo teatralnej, co wydaje się być ciekawym pomysłem, zważywszy na to,że życie rosyjskiej arystokracji było jednym, wielkim teatrem.Chwilami nudnawy i nie w pełni oddający bogactwo świata Kareniny.
Warto było jednak przypomnieć sobie udręki tej, która nie mogła wpasować się w ramy świata, w którym przyszło jej żyć. Problem wciąż aktualny, bo zawsze jest jakiś procent "niesformatowanych".
A wolność? Albo mamy wolność albo poczucie bezpieczeństwa. Albo utrzymujemy wciąż niestały poziom wolności ograniczonej. Trudne zadanie i sztuka mądrego życia - nie każdy zostaje w niej mistrzem.
Kiedyś ktoś mi powiedział, że takimi słowami były zamieszczone na moim podróżniczym profilu słowa: "Life is too short to drink bad wine".
Mnie zaś wczoraj uderzyły swą prostą i prawdą słowa: "Życie jest zbyt krótkie by być nieszczęśliwym".
To prawda; wbrew pozorom życie jest bardzo krótkie, warto więc chyba robić wszystko by przeżyć je nawet nie tyle autentycznie co twórczo i w sobie tylko właściwy sposób.
Nie unikniemy wprawdzie w ten sposób błędów, ale przynajmniej nie będziemy żałować tego, czego nie zrobiliśmy.
Ps. A w głowie ostatnio znowu myśli o wolności, odpowiedzialności i szale uczuć.
Najnowsza "Anna Karenina" nie rzuciła mnie na kolana. Film w konwencji bardzo teatralnej, co wydaje się być ciekawym pomysłem, zważywszy na to,że życie rosyjskiej arystokracji było jednym, wielkim teatrem.Chwilami nudnawy i nie w pełni oddający bogactwo świata Kareniny.
Warto było jednak przypomnieć sobie udręki tej, która nie mogła wpasować się w ramy świata, w którym przyszło jej żyć. Problem wciąż aktualny, bo zawsze jest jakiś procent "niesformatowanych".
A wolność? Albo mamy wolność albo poczucie bezpieczeństwa. Albo utrzymujemy wciąż niestały poziom wolności ograniczonej. Trudne zadanie i sztuka mądrego życia - nie każdy zostaje w niej mistrzem.
czwartek, 3 stycznia 2013
Myśli nieuczesane
Wiele myśli nieuczesanych w głowie: tych o świętach - że dla wielu wcale nie jest to czas radosny, tych o opresyjnym wymiarze kultury, oraz o tym, że świat nie wiedzieć czemu każe nam co roku cieszyć się 31. XII
Wiele myśli o ja i o tym jak postrzegamy siebie i jak jesteśmy postrzegani.
Kilka myśli o osobach bliskich i o tym, co choć możliwe, teraz jeszcze niewyobrażalne.
W życiu chyba najciekawsze jest to, że nawet jeśli z precyzją szwajcarskiego zegarmistrza je zaplanujemy, to i tak nas zaskoczy. Czasem deszczem, czasem słońcem. Ale jak nie trwać, skoro po deszczu jest tęcza?
Impresje z Wiednia na szybko: piękne iluminacje, ponowna fascynacja muzeami -Klimt i Schiele, tabuny turystów, przerażające kolejki do restauracji i kawiarń, kiepski tort Sachera, kilka pięknych widoków; kilka osobowości spotkanych w drodze.
Wiele myśli o ja i o tym jak postrzegamy siebie i jak jesteśmy postrzegani.
Kilka myśli o osobach bliskich i o tym, co choć możliwe, teraz jeszcze niewyobrażalne.
W życiu chyba najciekawsze jest to, że nawet jeśli z precyzją szwajcarskiego zegarmistrza je zaplanujemy, to i tak nas zaskoczy. Czasem deszczem, czasem słońcem. Ale jak nie trwać, skoro po deszczu jest tęcza?
Impresje z Wiednia na szybko: piękne iluminacje, ponowna fascynacja muzeami -Klimt i Schiele, tabuny turystów, przerażające kolejki do restauracji i kawiarń, kiepski tort Sachera, kilka pięknych widoków; kilka osobowości spotkanych w drodze.
czwartek, 27 grudnia 2012
Relacje
Ludzie siedzą przy stole. Palą się świece. Wszyscy piękni i uśmiechnięci. Uśmiech długo ćwiczyli przed lustrem.
Patrzą na siebie, wymieniają uwagi i leniwie przeżuwają przystawkę. Smaczna, nieprawdaż?
Przy innych stołach ludzie z równym zaangażowaniem pokazują wypielęgnowane zęby. Jedni patrzą na drugich i myślą, że ci drudzy to taka ładna para, rodzina, grupa przyjaciół. Jednocześnie uśmiechając się myślą, że właściwie to niewiele mają do powiedzenia swym współbiesiadnikom. Brakuje jednak odwagi, by przerwać miło płynącą rozmowę o królestwie Merina ( a kogo to interesuje?).
I tak toczy się to życie w strefie konwencji. Mało jest realnych, bliskich, oddanych relacji, ale dba się o pozory.
Łatwiej się żyje, gdy pozory są zachowane. Znaczniej trudniej jest wówczas, gdy pozory stają się nieznośne.
Trudniej się też żyje, gdy nie ma już kojącej wiary w dobrego Boga. Wówczas pozostaje pustka i przerażająca świadomość nieznośnej obojętności świata.
A wszyscy uciekamy od tej świadomości. Życie na trzeźwo jest prawie niemożliwe do przeżycia.
Patrzą na siebie, wymieniają uwagi i leniwie przeżuwają przystawkę. Smaczna, nieprawdaż?
Przy innych stołach ludzie z równym zaangażowaniem pokazują wypielęgnowane zęby. Jedni patrzą na drugich i myślą, że ci drudzy to taka ładna para, rodzina, grupa przyjaciół. Jednocześnie uśmiechając się myślą, że właściwie to niewiele mają do powiedzenia swym współbiesiadnikom. Brakuje jednak odwagi, by przerwać miło płynącą rozmowę o królestwie Merina ( a kogo to interesuje?).
I tak toczy się to życie w strefie konwencji. Mało jest realnych, bliskich, oddanych relacji, ale dba się o pozory.
Łatwiej się żyje, gdy pozory są zachowane. Znaczniej trudniej jest wówczas, gdy pozory stają się nieznośne.
Trudniej się też żyje, gdy nie ma już kojącej wiary w dobrego Boga. Wówczas pozostaje pustka i przerażająca świadomość nieznośnej obojętności świata.
A wszyscy uciekamy od tej świadomości. Życie na trzeźwo jest prawie niemożliwe do przeżycia.
piątek, 21 grudnia 2012
Koniec świata 2012
Koniec świata Anno Domini 2012.
Żadnego końca świata nie będzie. Nie będzie tak prosto, że świat się skończy i już.
Świat kończy się za każdym razem,kiedy zapominamy o drugim, kiedy nasze durne ego jest ważniejsze niż ten, który jest obok.
Świat odradza się ilekroć przełamujemy swoją dumę, uprzedzenie, egoizm.
I tak trwa to już od lat i trwać będzie tak długo, jak długo będzie chciało nam się być każdego dnia choć trochę lepszymi ludźmi.
Zimowe słońce świeci za oknem, końca świata nie ma.
Żadnego końca świata nie będzie. Nie będzie tak prosto, że świat się skończy i już.
Świat kończy się za każdym razem,kiedy zapominamy o drugim, kiedy nasze durne ego jest ważniejsze niż ten, który jest obok.
Świat odradza się ilekroć przełamujemy swoją dumę, uprzedzenie, egoizm.
I tak trwa to już od lat i trwać będzie tak długo, jak długo będzie chciało nam się być każdego dnia choć trochę lepszymi ludźmi.
Zimowe słońce świeci za oknem, końca świata nie ma.
poniedziałek, 17 grudnia 2012
Weekend pełny wrażeń
Cały czas oscyluję pomiędzy pisaniem o tym, co ogólne, a tym, co szczegółowe. Pomiędzy obserwacjami sfery publicznej, a obserwacjami swojego wnętrza ....wciąż brakuje mi właściwej formuły.
Weekend bardzo intensywny. Zaczął się w kinie - film Bojana Vuletica "Przewodnik po Belgradzie z piosenką weselną i pogrzebową". W kinie, które przez wiele lat należało do moich ulubionych w Warszawie - w Lunie. Zawsze powracam tam z sentymentem. I lubię to, że nie ma tam tłumów.
A film? Czy cokolwiek mogło się po takim filmie potoczyć inaczej? Belgrad - miasto miłości, emocji, muzyki, szalonych toastów i picia na umór. Miasto, w którym się nie zasypia. W tym mieście człowiek pada. Pada ze złości, z niemożliwej miłości, z nadmiaru namiętności, z wielości wlanych w gardło litrów. Wspaniały film dla tych, którym brakuje w zachodnim, ułożonym (przynajmniej z pozoru) świecie, szaleństwa, prawdy i chaosu.
A potem wizyta w gruzińskiej knajpie - zbyt wczesna jednak chyba była pora, a może nie ta szerokość geograficzna; dość, że nie miejsc nie było, a na parapecie czy na żyrandolu jeszcze napitków nie serwowano.
Czy to jednak problem? W innej scenerii wino zostało wypite. Dużo tego wina było...I choć tańców nie było (a szkoda), to emocje były.
A rano trzeba było wstać, walczyć z uporczywym bólem głowy i pędzić na śniadanie. I tu obserwacja ogólna: jeszcze dwa, trzy lata temu śniadania w knajpkach były czymś dosyć egzotycznym, a teraz? We Wrzeniu Świata miejsc nie było;wygrywa więc Powiśle i O Obrotach ciał niebieskich - tam, fartem udaje się nam zająć miejsce. A miejscówka jest całkiem miła i dobrze karmią.
Dwie godziny drzemki po śniadaniu i trzeba wbić się w garnitur i pozostając w muzycznym klimacie ( wciąż w uszach pobrzmiewały mi pieśni chór z filmu Vuletica) kierować się na piękny, krużgankowy dziedziniec Politechniki Warszawskiej, by posłuchać muzyki Bernsteina w West Side Story! Miły wieczór i miły koniec intensywnego weekendu!
A dziś poniedziałek - już bez muzyki....:-(
Weekend bardzo intensywny. Zaczął się w kinie - film Bojana Vuletica "Przewodnik po Belgradzie z piosenką weselną i pogrzebową". W kinie, które przez wiele lat należało do moich ulubionych w Warszawie - w Lunie. Zawsze powracam tam z sentymentem. I lubię to, że nie ma tam tłumów.
A film? Czy cokolwiek mogło się po takim filmie potoczyć inaczej? Belgrad - miasto miłości, emocji, muzyki, szalonych toastów i picia na umór. Miasto, w którym się nie zasypia. W tym mieście człowiek pada. Pada ze złości, z niemożliwej miłości, z nadmiaru namiętności, z wielości wlanych w gardło litrów. Wspaniały film dla tych, którym brakuje w zachodnim, ułożonym (przynajmniej z pozoru) świecie, szaleństwa, prawdy i chaosu.
A potem wizyta w gruzińskiej knajpie - zbyt wczesna jednak chyba była pora, a może nie ta szerokość geograficzna; dość, że nie miejsc nie było, a na parapecie czy na żyrandolu jeszcze napitków nie serwowano.
Czy to jednak problem? W innej scenerii wino zostało wypite. Dużo tego wina było...I choć tańców nie było (a szkoda), to emocje były.
A rano trzeba było wstać, walczyć z uporczywym bólem głowy i pędzić na śniadanie. I tu obserwacja ogólna: jeszcze dwa, trzy lata temu śniadania w knajpkach były czymś dosyć egzotycznym, a teraz? We Wrzeniu Świata miejsc nie było;wygrywa więc Powiśle i O Obrotach ciał niebieskich - tam, fartem udaje się nam zająć miejsce. A miejscówka jest całkiem miła i dobrze karmią.
Dwie godziny drzemki po śniadaniu i trzeba wbić się w garnitur i pozostając w muzycznym klimacie ( wciąż w uszach pobrzmiewały mi pieśni chór z filmu Vuletica) kierować się na piękny, krużgankowy dziedziniec Politechniki Warszawskiej, by posłuchać muzyki Bernsteina w West Side Story! Miły wieczór i miły koniec intensywnego weekendu!
A dziś poniedziałek - już bez muzyki....:-(
piątek, 14 grudnia 2012
Dlaczego lepiej robić zakupy on-line?
Dlatego, że jest szansa, że nie spotkamy sprzedawcy....sprzedawca bowiem może nam wprawdzie pomóc ( w końcu taka jest jego rola), ale może nas także zirytować!
Oczywiście, znowu będę słyszał, że jestem pieniaczem, że te drobnostki nie są istotne etc Nie są, to prawda, ale składają się na całość zwaną życiem. A owo życie byłoby przyjemniejsze, gdyby takie drobnostki zaskakiwały nas pozytywnie, a nie negatywnie.
Znany sklep z zabawkami - jeden z największych w Warszawie! Grzecznie pytam sprzedawczynię, gdzie znajdę harmonijkę; primo zabawka to na tyle tradycyjna, że trudno uwierzyć, że w tak dużym sklepie jej nie ma, secundo w sklepie internetowym tej sieci jest dostępna; Pani odpowiada, że nie ma i nie ma ochoty wdawać się w dyskusję czy były, czy będą, czy są może w innym sklepie ...twierdzi, że takich zabawek nie mieli....
Jak to możliwe, że w sklepie istniejącym od 35 lat nie słyszano o harmonijce?
Nie dowierzam sprzedawczyni i oczywiście po 30 minutach krążenia po sklepie znajduję harmonijkę. Na wszelki wypadek biorę trzy sztuki i pokazuję miłej sprzedawczyni.
Pytam: Czy będzie Pani tak miła i powie mi co to Pani zdaniem jest?
Odpowiedź: Harmonijka;
No właśnie; a 30 minut temu twierdziła Pani, że nie znajdę w tym sklepie harmonijki....
Oczywiście nie usłyszałem słowa "przepraszam", bo jak mi wyjaśniła sprzedawczyni, chciała mnie na koniec przeprosić, a powiedziała, że nie ma, bo myślała, że pytam o większe harmonijki, które były ( jakie kurka większe, czy ja określałem wielkość harmonijki? czy harmonijki dla dzieci są w dziesięciu rozmiarach? czy nie usłyszałem, że nie ma i nie było żadnych?)
Powiedziałem sprzedawczyni, że słowo "przepraszam" powinno paść na początku; oczywiście, gdybym nie domagał się przeprosin, to w ogóle bym słowa "przepraszam" nie usłyszał. ....Przykre, ale prawdziwe!
Humor poprawia mi za to, sprzedawca ze sklepu Traffic - od razu widać,że chce mu się pracować. Na prośbę o książkę/przewodnik po Meksyku otrzymuję kilka przewodników i kilka książek. Chce mu się szukać i proponuje jeszcze albumy. I co? można? Można! Aż miło się w takim sklepie kupuje!
A najlepiej powiedzieć zakupom NIE! Zaoszczędzimy w ten sposób pieniądze, zdrowie i czas!
Oczywiście, znowu będę słyszał, że jestem pieniaczem, że te drobnostki nie są istotne etc Nie są, to prawda, ale składają się na całość zwaną życiem. A owo życie byłoby przyjemniejsze, gdyby takie drobnostki zaskakiwały nas pozytywnie, a nie negatywnie.
Znany sklep z zabawkami - jeden z największych w Warszawie! Grzecznie pytam sprzedawczynię, gdzie znajdę harmonijkę; primo zabawka to na tyle tradycyjna, że trudno uwierzyć, że w tak dużym sklepie jej nie ma, secundo w sklepie internetowym tej sieci jest dostępna; Pani odpowiada, że nie ma i nie ma ochoty wdawać się w dyskusję czy były, czy będą, czy są może w innym sklepie ...twierdzi, że takich zabawek nie mieli....
Jak to możliwe, że w sklepie istniejącym od 35 lat nie słyszano o harmonijce?
Nie dowierzam sprzedawczyni i oczywiście po 30 minutach krążenia po sklepie znajduję harmonijkę. Na wszelki wypadek biorę trzy sztuki i pokazuję miłej sprzedawczyni.
Pytam: Czy będzie Pani tak miła i powie mi co to Pani zdaniem jest?
Odpowiedź: Harmonijka;
No właśnie; a 30 minut temu twierdziła Pani, że nie znajdę w tym sklepie harmonijki....
Oczywiście nie usłyszałem słowa "przepraszam", bo jak mi wyjaśniła sprzedawczyni, chciała mnie na koniec przeprosić, a powiedziała, że nie ma, bo myślała, że pytam o większe harmonijki, które były ( jakie kurka większe, czy ja określałem wielkość harmonijki? czy harmonijki dla dzieci są w dziesięciu rozmiarach? czy nie usłyszałem, że nie ma i nie było żadnych?)
Powiedziałem sprzedawczyni, że słowo "przepraszam" powinno paść na początku; oczywiście, gdybym nie domagał się przeprosin, to w ogóle bym słowa "przepraszam" nie usłyszał. ....Przykre, ale prawdziwe!
Humor poprawia mi za to, sprzedawca ze sklepu Traffic - od razu widać,że chce mu się pracować. Na prośbę o książkę/przewodnik po Meksyku otrzymuję kilka przewodników i kilka książek. Chce mu się szukać i proponuje jeszcze albumy. I co? można? Można! Aż miło się w takim sklepie kupuje!
A najlepiej powiedzieć zakupom NIE! Zaoszczędzimy w ten sposób pieniądze, zdrowie i czas!
czwartek, 13 grudnia 2012
Notatnik
napisać o
.....religii na maturze
.......pułapkach sumienia
..........dyskryminacji w kościele
............ pisarskim stylu jednego ze znanych dziennikarzy
......... ..... blogach znanych
................. świętach i aktach miłosierdzia
.......................wrażeniach z lektury Baumana
Zobaczymy na co starczy czasu....
.....religii na maturze
.......pułapkach sumienia
..........dyskryminacji w kościele
............ pisarskim stylu jednego ze znanych dziennikarzy
......... ..... blogach znanych
................. świętach i aktach miłosierdzia
.......................wrażeniach z lektury Baumana
Zobaczymy na co starczy czasu....
Cykl Emocje II
Pisać mi się nie chce. Z tyłu głowy pobrzmiewa: " (...) żeby się nam chciało chcieć". A co zrobić jeśli się nam nie chce?
Jakieś ogólne zniechęcenie, zmęczenie i brak energii. Kiepski stan. Nic gorszego niż brak emocji, niech będą złe albo dobre, ale niech będą.
Pozostają do opisania absurdy egzaminacyjne. Trudno je opisać, bo system wymęczył mnie na tyle, że po wyczekanym: "wynik egzaminu pozytywny", nic poza wykrztuszeniem "dziękuję" się we mnie nie zadziało. Refleksyjnie oczywiście narodziła się ulga i radość, ale spontanicznie nic, wielkie nic....
System zmęczył mnie tak, że wiedziałem,że albo ja, albo oni. Kiedyś sądziłem,że po jednej stronie są prawi egzaminatorzy, a po drugiej są egzaminowani i jeśli tylko ci ostatni dobrze się przygotują to oczywiście zakończą egzamin z wynikiem pozytywnym. Teraz już wiem, że sytuacja jest bardziej złożona.
Dosyć dziwne jest to, że egzamin państwowy na prawo jazdy, choć obiektywnie jeden z prostszych, jakie w życiu człowiekowi przychodzi zdawać, dla wielu pozostaje tym najstraszniejszym. Ludzie nabawiają się wrzodów, nerwy tracą, a biznes się kręci...bo każdy niezdany egzamin to kolejna opłata...gdyby w ten sposób funkcjonowały uczelnie wyższe, to z pewnością ich sytuacja finansowa byłaby doskonała.
System choć odświeżony, zachował w swych szeregach także tych, którzy pracowali jako egzaminatorzy lat temu dziesięć i piętnaście temu (może stąd te straszne, smutne miny; bo rzeczywistość już jednak inna..)...a jak kiedyś bywało?...i wówczas jakoś nikt nie mówił o bezpieczeństwie, a teraz nagle wszyscy (niby) troszczą się o to,żeby byle kogo na ulice samochodem nie wypuścić. Należy więc delikwenta przywitać miną pracownika zakładu karnego, zestresować i wykazać, że nic nie umie.
Oczywiście należy oddać sprawiedliwość tym egzaminatorom, którzy nie zapominają o kulturze, dobrej atmosferze i obiektywizmie. Skłonny jednak jestem stwierdzić, że stanowią oni mniejszość. A panie z kas w ośrodkach egzaminacyjnych (w większości) można by żywcem przenieść do Muzeum Komunizmu.
Wszyscy władni powinni zastanowić się nad tym, co jest z tym egzaminem nie tak? Zdawalność mała, atmosfera w większości przypadków okropna, bezpieczeństwo na drogach pomimo nowych form egzaminowania nie zwiększyło się drastycznie, narzekających na ten egzamin tysiące.... I niby tak wszyscy bez powodu narzekają od lat?
Dobrze, że mam to za sobą i dobrze,że nie znienawidziłem całego świata przy okazji; a ten katolik, który mi kiedyś obiecał, że poćwiczy ze mną skręty, a potem w zabieganiu swoim biznesowym o sprawie zapomniał, niech pamięta, że trzeba się z braku pomocy bliźniemu wyspowiadać:-) Bliźni sobie poradzi, ale odnotuje, taka już marna natura bliźniego....
Jakieś ogólne zniechęcenie, zmęczenie i brak energii. Kiepski stan. Nic gorszego niż brak emocji, niech będą złe albo dobre, ale niech będą.
Pozostają do opisania absurdy egzaminacyjne. Trudno je opisać, bo system wymęczył mnie na tyle, że po wyczekanym: "wynik egzaminu pozytywny", nic poza wykrztuszeniem "dziękuję" się we mnie nie zadziało. Refleksyjnie oczywiście narodziła się ulga i radość, ale spontanicznie nic, wielkie nic....
System zmęczył mnie tak, że wiedziałem,że albo ja, albo oni. Kiedyś sądziłem,że po jednej stronie są prawi egzaminatorzy, a po drugiej są egzaminowani i jeśli tylko ci ostatni dobrze się przygotują to oczywiście zakończą egzamin z wynikiem pozytywnym. Teraz już wiem, że sytuacja jest bardziej złożona.
Dosyć dziwne jest to, że egzamin państwowy na prawo jazdy, choć obiektywnie jeden z prostszych, jakie w życiu człowiekowi przychodzi zdawać, dla wielu pozostaje tym najstraszniejszym. Ludzie nabawiają się wrzodów, nerwy tracą, a biznes się kręci...bo każdy niezdany egzamin to kolejna opłata...gdyby w ten sposób funkcjonowały uczelnie wyższe, to z pewnością ich sytuacja finansowa byłaby doskonała.
System choć odświeżony, zachował w swych szeregach także tych, którzy pracowali jako egzaminatorzy lat temu dziesięć i piętnaście temu (może stąd te straszne, smutne miny; bo rzeczywistość już jednak inna..)...a jak kiedyś bywało?...i wówczas jakoś nikt nie mówił o bezpieczeństwie, a teraz nagle wszyscy (niby) troszczą się o to,żeby byle kogo na ulice samochodem nie wypuścić. Należy więc delikwenta przywitać miną pracownika zakładu karnego, zestresować i wykazać, że nic nie umie.
Oczywiście należy oddać sprawiedliwość tym egzaminatorom, którzy nie zapominają o kulturze, dobrej atmosferze i obiektywizmie. Skłonny jednak jestem stwierdzić, że stanowią oni mniejszość. A panie z kas w ośrodkach egzaminacyjnych (w większości) można by żywcem przenieść do Muzeum Komunizmu.
Wszyscy władni powinni zastanowić się nad tym, co jest z tym egzaminem nie tak? Zdawalność mała, atmosfera w większości przypadków okropna, bezpieczeństwo na drogach pomimo nowych form egzaminowania nie zwiększyło się drastycznie, narzekających na ten egzamin tysiące.... I niby tak wszyscy bez powodu narzekają od lat?
Dobrze, że mam to za sobą i dobrze,że nie znienawidziłem całego świata przy okazji; a ten katolik, który mi kiedyś obiecał, że poćwiczy ze mną skręty, a potem w zabieganiu swoim biznesowym o sprawie zapomniał, niech pamięta, że trzeba się z braku pomocy bliźniemu wyspowiadać:-) Bliźni sobie poradzi, ale odnotuje, taka już marna natura bliźniego....
wtorek, 11 grudnia 2012
Cykl Emocje I
Potrzebuję czasu, by wszystko przetrawić. Przetrawić i jakoś opisać. Znacznie trudniej opisuje się radość, ale przecież egzamin na prawo jazdy w Polsce to nie tylko radość, to także radzenie sobie z dziesiątkami absurdów. Zanim jednak wszystkie absurdy opiszę, publikuję fragment zapisu swoich emocji - wcześniej dostępny tylko w korespondencji mailowej.
Czyli o przemianach swojego "ja" i odkrywaniu siebie:
Czyli o przemianach swojego "ja" i odkrywaniu siebie:
Nie umiem wyrażać entuzjastycznie emocji - ani nie skaczę z radości, ani też nie demoluję pokoju ze złości. Pomimo dosyć rozwiniętej umiejętności odczuwania, szybko potrafię przejść do porządku dziennego nad sprawami wieloma. Ani nie skakałem z radości po ujrzeniu swych ocen z egzaminu maturalnego - może dlatego,że były tak nudno jednorodne: same piątki; ani też nie rozpaczałem jak się na psychologię nie dostałem. Nie dostałem się, to się nie dostałem i tyle. Owszem tam, gdzie mogę coś zdziałać, szczególnie jeśli działam na rzecz innych emocje się pojawiają i nie ma: "nie da się". Zwykle jednak poziom wyrażania emocji mam niski. Aż tu nagle, w ubiegły piątek wielka niespodzianka - okazało się,że złość, bezradność, wkurwienie, by nazwać rzecz po imieniu, wyrażać potrafię. Było głośne kurwienie i NIE, NIE, NIE; a potem chodzenie po ulicach i brak zgody na to,że tak się sprawa potoczyła. Zaskoczyła mnie moja reakcja bardzo - czyżby to oznaka, że pierwszy raz w życiu mi na czymś bardzo zależało? Tak czy siak, poznałem 1) nowy wymiar siebie 2) doświadczyłem, jak coś bardzo w sumie błahego może być dla kogoś ważne i jak wielkie emocje w człowieku drzemać mogą. A wszystkiemu winna pięćdziesiąta minuta egzaminu praktycznego na prawo jazdy, egzaminu właściwie już zdanego, a tu taka niespodzianka. Chwila nieuwagi i szansa na poznanie nowego wymiaru swojej osobowości.
To wówczas poczułem, to, czego już dawno nie odczuwałem. Poczułem, że stała mi się jakaś wielka niesprawiedliwość! A Panu egzaminatora, który taką dawkę emocji mi zafundował ( oczywiście w trosce o mienie państwowe i bezpieczeństwo) grzecznie dziękuję i myślę,że coś w wypowiedzi internautki "Mam nadzieję, że tych panów nieżyczliwych to sprawiedliwa karma kiedyś dopadnie..." jest na rzeczy.
czwartek, 6 grudnia 2012
Filharmonia
Orkiestra stroi instrumenty. Powoli schodzą się ludzie: w średnim wieku, młodzi, i bardzo młodzi, ale także, a może przede wszystkim ludzie w podeszłym wieku. Jest kilka osób poruszających się o kulach, a także kilka poruszających się na wózkach inwalidzkich.
Dlaczego lubię Filharmonię? Odpowiedź jest oczywista - bo można tam posłuchać wspaniałej muzyki. Zobaczyć na własne oczy, jak z instrumentów wydobywają się przeróżne dźwięki układające się w coś niezwykłego.
Lubię jednak w Filharmonii coś jeszcze...lubię to,że jako jedna z niewielu instytucji kultury przy rozsądnych cenach stosuje tak duże rabaty dla seniorów (50%) < a także dla młodzieży szkolnej i studentów>, że nawet ci, których emerytury są niewielkie mają szanse posłuchać pięknej muzyki w dobrym wykonaniu. Jeśli osiągnęło się stosowny wiek, można rozkoszować się słuchaniem cudownej muzyki już za kilkanaście złotych.
.
Dlaczego lubię Filharmonię? Odpowiedź jest oczywista - bo można tam posłuchać wspaniałej muzyki. Zobaczyć na własne oczy, jak z instrumentów wydobywają się przeróżne dźwięki układające się w coś niezwykłego.
Lubię jednak w Filharmonii coś jeszcze...lubię to,że jako jedna z niewielu instytucji kultury przy rozsądnych cenach stosuje tak duże rabaty dla seniorów (50%) < a także dla młodzieży szkolnej i studentów>, że nawet ci, których emerytury są niewielkie mają szanse posłuchać pięknej muzyki w dobrym wykonaniu. Jeśli osiągnęło się stosowny wiek, można rozkoszować się słuchaniem cudownej muzyki już za kilkanaście złotych.
.
Czasami jestem złośliwy...trochę...
Czytam poważną książkę. Pełne skupienie zostaje zakłócone telefonem z firmy ubezpieczeniowej. Czy mogę zająć chwilę? Tak, ale bardzo krótką.
Rozpoczyna się recytowanie formułki ze skryptu i zapraszanie mnie na spotkanie z przedstawicielem, podczas którego dowiem się, jak odkładać środki na przyszłą emeryturę etc
Po trzech minutach nie wytrzymuję i przerywam monolog ( jak się okaże tylko na chwilę) krótkim pytaniem: "A czy dowiem się jak zarabiać owe środki?"
Cisza...nie przewidziano takiego pytania w skrypcie....po chwili monolog rozpoczyna się na nowo ( czy napisano w skrypcie: powtórz potencjalnemu klientowi wszystko jeszcze raz?);
Przerywam (uprzejmie) raz jeszcze: " Przepraszam, ale nie odpowiedziała Pani na moje pytanie". Odpowiedź: " no nie wiem". Cóż, muszę zatem podziękować za rozmowę.
Wiem, wiem, trzeba być wyrozumiałym i życzliwym, ale czasem każdy ma gorsze dni.
Rozpoczyna się recytowanie formułki ze skryptu i zapraszanie mnie na spotkanie z przedstawicielem, podczas którego dowiem się, jak odkładać środki na przyszłą emeryturę etc
Po trzech minutach nie wytrzymuję i przerywam monolog ( jak się okaże tylko na chwilę) krótkim pytaniem: "A czy dowiem się jak zarabiać owe środki?"
Cisza...nie przewidziano takiego pytania w skrypcie....po chwili monolog rozpoczyna się na nowo ( czy napisano w skrypcie: powtórz potencjalnemu klientowi wszystko jeszcze raz?);
Przerywam (uprzejmie) raz jeszcze: " Przepraszam, ale nie odpowiedziała Pani na moje pytanie". Odpowiedź: " no nie wiem". Cóż, muszę zatem podziękować za rozmowę.
Wiem, wiem, trzeba być wyrozumiałym i życzliwym, ale czasem każdy ma gorsze dni.
niedziela, 2 grudnia 2012
Czy się czepiam?
Może się czepiam, może należy skoncentrować się na miłej konwersacji i nie zwracać uwagi na szczegóły. Rachunek sam się jednak nie zapłaci, a jak Polak płaci, to wymaga... Są jeszcze inne przyczyny "czepiania się":
1) jak ktoś jest znany z robienia rewolucji, to przede wszystkim wszystkie konieczne rewolucje powinien najpierw przeprowadzić u siebie
2) kto wie, co przyniesie los, może kiedyś zajmę się recenzowaniem różnych miejsc - trzeba więc trenować...:-)
No to zaczynamy, na pierwszy ogień idzie obsługa:
a) okazuje się, że trudno oczekiwać, że w drzwiach przywita nas obsługa.... czekamy, czekamy; w końcu samemu trzeba podejść do obsługi
b) pan kelner jest wyraźnie zagubiony i nie do końca wie, które stoliki są wolne, a które zarezerwowane, próbuje to sprawdzić
c) wskazuje w przelocie stolik, ale nas do niego nie odprowadza; niemożliwe jest upewnienie się czy to dany stolik, bo kelner stoi już do nas tyłem przy kasie
d) nakrycie nie było przygotowane, talerzyki do przystawki kelner nie tyle stawia, co rzuca, cóż widocznie bardzo się spieszy
e) kieliszek wina dostaję "przez stół", niby włoska atmosfera, ale po co spokojnie, obejść stół i podać kieliszek z prawej strony
e) lokal słynie z dekoracji, cóż jednak po tym, skoro w stroiku świeczka spaliła się już pewnie godzinę temu, a kelner nie widzi potrzeby zastąpienia jej nową; inną świeczkę zapala nam po piętnastu minutach, kartę też dostajemy po takim czasie, choć tłumów nie ma w lokalu;
f) włoska atmosfera, więc pewnie kelnerzy mają przykazane by się nie spieszyć...wiadomo dolce vitae, niech klienci poczują Włochy... kelner ze reaguje ze spokojem , gdy goście przy sąsiednim stoliku zrzucają kieliszek, ze spokojem, dodać należy,tak wielkim,że zabranie się za sprzątniecie szkła zajmuje mi ponad pół godziny. Nic to,że siedzimy obok...wybór jest prosty chodzenie po szkle lub przedłużenie wizyty (znów na ratunek przychodzi miła rozmowa)
g) ceny mocno restauracyjne, cóż wiadomo... restauracja; nie podoba mi się, choć niestety jest praktyka to co raz częstsza, doliczanie - bez względu na liczbę gości- obowiązkowego 10% serwisu. W rezultacie restauracyjne ceny stają się jeszcze bardziej restauracyjne... A przecież napiwek powinien być nagrodą, wyróżnieniem za miłą obsługę, a nie obowiązkiem, szczególnie jeśli kelner ma minę pt. "jestem tu za karę".
No dobrze, więcej się już nie czepiam, bo liter alfabetu może zabraknąć....
1) jak ktoś jest znany z robienia rewolucji, to przede wszystkim wszystkie konieczne rewolucje powinien najpierw przeprowadzić u siebie
2) kto wie, co przyniesie los, może kiedyś zajmę się recenzowaniem różnych miejsc - trzeba więc trenować...:-)
No to zaczynamy, na pierwszy ogień idzie obsługa:
a) okazuje się, że trudno oczekiwać, że w drzwiach przywita nas obsługa.... czekamy, czekamy; w końcu samemu trzeba podejść do obsługi
b) pan kelner jest wyraźnie zagubiony i nie do końca wie, które stoliki są wolne, a które zarezerwowane, próbuje to sprawdzić
c) wskazuje w przelocie stolik, ale nas do niego nie odprowadza; niemożliwe jest upewnienie się czy to dany stolik, bo kelner stoi już do nas tyłem przy kasie
d) nakrycie nie było przygotowane, talerzyki do przystawki kelner nie tyle stawia, co rzuca, cóż widocznie bardzo się spieszy
e) kieliszek wina dostaję "przez stół", niby włoska atmosfera, ale po co spokojnie, obejść stół i podać kieliszek z prawej strony
e) lokal słynie z dekoracji, cóż jednak po tym, skoro w stroiku świeczka spaliła się już pewnie godzinę temu, a kelner nie widzi potrzeby zastąpienia jej nową; inną świeczkę zapala nam po piętnastu minutach, kartę też dostajemy po takim czasie, choć tłumów nie ma w lokalu;
f) włoska atmosfera, więc pewnie kelnerzy mają przykazane by się nie spieszyć...wiadomo dolce vitae, niech klienci poczują Włochy... kelner ze reaguje ze spokojem , gdy goście przy sąsiednim stoliku zrzucają kieliszek, ze spokojem, dodać należy,tak wielkim,że zabranie się za sprzątniecie szkła zajmuje mi ponad pół godziny. Nic to,że siedzimy obok...wybór jest prosty chodzenie po szkle lub przedłużenie wizyty (znów na ratunek przychodzi miła rozmowa)
g) ceny mocno restauracyjne, cóż wiadomo... restauracja; nie podoba mi się, choć niestety jest praktyka to co raz częstsza, doliczanie - bez względu na liczbę gości- obowiązkowego 10% serwisu. W rezultacie restauracyjne ceny stają się jeszcze bardziej restauracyjne... A przecież napiwek powinien być nagrodą, wyróżnieniem za miłą obsługę, a nie obowiązkiem, szczególnie jeśli kelner ma minę pt. "jestem tu za karę".
No dobrze, więcej się już nie czepiam, bo liter alfabetu może zabraknąć....
czwartek, 29 listopada 2012
Cykl: nasze wybory 1
Ciągle musimy wybierać, to truizm. Coraz więcej jednak myśli w głowie kłębi mi się na temat tego, co, kiedy i jak możemy/powinniśmy wybrać; coraz więcej myśli na temat życia i jego celu/braku celu; na razie zapisuję to, co mnie zainspirowało; może potem z tych różnych strzępków, głosów, impresji wypracuję jakiś chwilowy pogląd na tę kwestię.
"Gdzie zatem przebiega granica między prawem do szczęścia i nowej miłości, a krótkowzrocznym egoizmem(...)? Dokładne prześledzenie przebiegu tej granicy jest z reguły uciążliwym zadaniem,ale jednego można być pewnym: gwałcimy ją zawsze ilekroć traktujemy zawiązywanie i zrywanie więzi międzyludzkich jako akty moralnie obojętne i neutralne, ilekroć a priori zwalniamy siebie z odpowiedzialności za skutki owych aktów, zapominając, że jest to ta sama bezwarunkowa odpowiedzialność, której budowanie i pielęgnacja jest, na przekór wszystkiemu, powołaniem miłości" cyt. za Z. Bauman, Sztuka życia, Kraków 2009.
wtorek, 27 listopada 2012
No to już wiem!
I okazało się,że wystarczą blogi. Ciekawość ma została zaspokojona.
K. ( i wcale nie chodzi tu o Obywatela K.) bez względu na to ile miałaby zajęć zawsze coś ciekawego wymyśli, wynajdzie,odkryje, zbada.
Inny świat okazuje się światem zdrowej żywności. Do tej ostatniej odnoszę się podejrzliwie o tyle, że jak tu się zdrowo odżywiać, skoro warzywa i owoce uchodzące za zdrowe, wcale zdrowe jeśli kupione w markecie być nie muszą.
Okazuje się,że trzeba wejść na kolejny szczebel drabiny świadomego podejścia do życia i Warszawska Kooperatywa Spożywcza na niego weszła. Nie dość,że bezpośrednio od rolników, to jeszcze taniej i jeszcze fundusz służący wspieraniu działań na rzecz sprawiedliwości społecznej mają - piękne!
A odnośnie żywności zdrowej i niezdrowej, to przekonują mnie autobiograficzne świadectwa, tych, którzy przez lata odżywiali się żywnością naszpikowaną chemią. Odżywiali się do momentu, aż w organizmie nagromadziło się tej chemii tyle,że ten czy inny narząd powiedział dość. Teraz jedzą zdrową i czują się lepiej - coś w tym musi być!
Wędruję zatem po chleb pełnoziarnisty....
K. ( i wcale nie chodzi tu o Obywatela K.) bez względu na to ile miałaby zajęć zawsze coś ciekawego wymyśli, wynajdzie,odkryje, zbada.
Inny świat okazuje się światem zdrowej żywności. Do tej ostatniej odnoszę się podejrzliwie o tyle, że jak tu się zdrowo odżywiać, skoro warzywa i owoce uchodzące za zdrowe, wcale zdrowe jeśli kupione w markecie być nie muszą.
Okazuje się,że trzeba wejść na kolejny szczebel drabiny świadomego podejścia do życia i Warszawska Kooperatywa Spożywcza na niego weszła. Nie dość,że bezpośrednio od rolników, to jeszcze taniej i jeszcze fundusz służący wspieraniu działań na rzecz sprawiedliwości społecznej mają - piękne!
A odnośnie żywności zdrowej i niezdrowej, to przekonują mnie autobiograficzne świadectwa, tych, którzy przez lata odżywiali się żywnością naszpikowaną chemią. Odżywiali się do momentu, aż w organizmie nagromadziło się tej chemii tyle,że ten czy inny narząd powiedział dość. Teraz jedzą zdrową i czują się lepiej - coś w tym musi być!
Wędruję zatem po chleb pełnoziarnisty....
poniedziałek, 26 listopada 2012
Zaintrygowany
Więcej wiem o Hożej. Gdy przebiegam pamięcią tę ulicę to stare opowieści wracają. Te o fabryce brązów i sreber Braci Łopieńskich (wciąż można odwiedzić sklep należący do potomków rodziny przy Poznańskiej 24), te o rodzinie Orgelbrandów ( Samuel Orgelbrand wydał nie tylko dzieła Kraszewskiego, ale i 28 - tomową Encyklopedię Powszechną).
Znam też Hożą współczesną tą z oknem życia i tą z Apartamentami Hoża 55. Inne światy - świat starej Warszawy, świąt nowej Warszawy.
O Wilczej wiem mało. Bywałem wprawdzie w antykwariatach, które znajdują się przy tej ulicy (choć z tego obszaru od razu w głowie odzywa się Antykwariat Troszkiewiczów przy Wspólnej), byłem też u Znajomych Znajomych, a nawet jeszcze historia o słynnej, przedwojennej cukierni Wojciecha Herbaczyńskiego w świadomości mej się tli. Bardziej jednak intryguje mnie mailowe doniesienie o odkrywaniu innego świata na Wilczej, enigmatyczne sformułowanie wywołało mą ciekawość. Nie ma rady, trzeba zadzwonić i dopytać:-)
Znam też Hożą współczesną tą z oknem życia i tą z Apartamentami Hoża 55. Inne światy - świat starej Warszawy, świąt nowej Warszawy.
O Wilczej wiem mało. Bywałem wprawdzie w antykwariatach, które znajdują się przy tej ulicy (choć z tego obszaru od razu w głowie odzywa się Antykwariat Troszkiewiczów przy Wspólnej), byłem też u Znajomych Znajomych, a nawet jeszcze historia o słynnej, przedwojennej cukierni Wojciecha Herbaczyńskiego w świadomości mej się tli. Bardziej jednak intryguje mnie mailowe doniesienie o odkrywaniu innego świata na Wilczej, enigmatyczne sformułowanie wywołało mą ciekawość. Nie ma rady, trzeba zadzwonić i dopytać:-)
niedziela, 25 listopada 2012
Blogoznajomości
Artyści mają blogi, publicyści mają blogi, znajomi mają blogi, wszyscy mają blogi..no może nie wszyscy, bo niektórym wystarcza facebook.
Spotykam przyjaciół w realnym świecie, kultywuję życie rodzinne, ale coraz częściej zdarza mi się "być w kontakcie" z ludźmi w jakimś sensie dla mnie ważnymi za pośrednictwem blogów. Zaglądam, czytam i czuję się trochę tak, jakbym do nich zadzwonił.
Nie jestem zwolennikiem tej formy znajomości, ale może to znak czasu. Może życie przyspieszyło już tak bardzo,że nie ma już czasu na spokojnie picie kawy, szachy i fajfy. Skoro taki czas, to cieszę się i z blogoznajomości.
Spotykam przyjaciół w realnym świecie, kultywuję życie rodzinne, ale coraz częściej zdarza mi się "być w kontakcie" z ludźmi w jakimś sensie dla mnie ważnymi za pośrednictwem blogów. Zaglądam, czytam i czuję się trochę tak, jakbym do nich zadzwonił.
Nie jestem zwolennikiem tej formy znajomości, ale może to znak czasu. Może życie przyspieszyło już tak bardzo,że nie ma już czasu na spokojnie picie kawy, szachy i fajfy. Skoro taki czas, to cieszę się i z blogoznajomości.
Czytanie rozkładu jazdy
Dobiegam, słyszę sygnał, jeszcze próbuję wskakiwać...to jednak nie metro, a konduktor wcale nie wygląda z pierwszych drzwi. Żegnają mnie twarze, które szczęśliwie napawają się ciepłem pociągu do którego nie dane było mi wskoczyć..cóż trzeba czekać na następny.
Nie jest najgorzej, bo ani nie błądzę, ani też nie mam żadnych problemów z odczytaniem rozkładu jazdy. Po chwili zastanawiam się jednak czy zawdzięczam to wyjątkowej inteligencji czy temu,że rozkład służył mi tylko za potwierdzenie tego, co sprawdziłem w necie. Trzeba się będzie tym rozkładom przyjrzeć. A dlaczego? Bo czas oczekiwania skracają mi trzy sympatyczne niewiasty - co trzy głowy to nie jedna.... Pociąg ma według rozkładu przyjechać za pięć minut, innej opcji dojazdu nie mają, na peronie są dobrym, więc oferowanie pomocy uważam za zbędne. I słucham przez te pięć minut - bo dzielić można się wiedzą jaki i niewiedzą: "ale ja nie wiem jak się to czyta", "patrzysz na zły kierunek", "czy jest jakaś instrukcja", "patrzysz na przyjazdy"....
I w końcu pociąg nadjeżdża, a rozkład jazdy pozostaje nierozszyfrowany. Czy jest tak zawiły? (Nie wykluczam) Czy to rozkład dla ludzi z przedwojenną maturą? (tyle ostatnio utyskiwania na poziom polskiej edukacji) Czy może pora była zbyt późna?
Nie jest najgorzej, bo ani nie błądzę, ani też nie mam żadnych problemów z odczytaniem rozkładu jazdy. Po chwili zastanawiam się jednak czy zawdzięczam to wyjątkowej inteligencji czy temu,że rozkład służył mi tylko za potwierdzenie tego, co sprawdziłem w necie. Trzeba się będzie tym rozkładom przyjrzeć. A dlaczego? Bo czas oczekiwania skracają mi trzy sympatyczne niewiasty - co trzy głowy to nie jedna.... Pociąg ma według rozkładu przyjechać za pięć minut, innej opcji dojazdu nie mają, na peronie są dobrym, więc oferowanie pomocy uważam za zbędne. I słucham przez te pięć minut - bo dzielić można się wiedzą jaki i niewiedzą: "ale ja nie wiem jak się to czyta", "patrzysz na zły kierunek", "czy jest jakaś instrukcja", "patrzysz na przyjazdy"....
I w końcu pociąg nadjeżdża, a rozkład jazdy pozostaje nierozszyfrowany. Czy jest tak zawiły? (Nie wykluczam) Czy to rozkład dla ludzi z przedwojenną maturą? (tyle ostatnio utyskiwania na poziom polskiej edukacji) Czy może pora była zbyt późna?
Życie i bliscy
W gościnnym domu słucham reportażu w I Programie Polskiego Radia. Temat poruszający - opowieść o człowieku, który został skazany za morderstwo. W więzieniu spędził 12 lat. Dopiero po takim długim czasie odnaleziono prawdziwego sprawcę.
Kilka pytań pojawia mi się w głowie: jak funkcjonuje wymiar sprawiedliwości i jak szybko nasze życie może się zmienić ( jakieś Kafkowskie demony się włączają), jaką trzeba mieć psychikę by to znieść, wreszcie, kto jest nam naprawdę bliski i nie da wiary oskarżeniom. Kolejne pytanie, dotyczy tego, kto pomimo naszej winy, przy nas będzie i będzie nas wspierać.
Kilka pytań pojawia mi się w głowie: jak funkcjonuje wymiar sprawiedliwości i jak szybko nasze życie może się zmienić ( jakieś Kafkowskie demony się włączają), jaką trzeba mieć psychikę by to znieść, wreszcie, kto jest nam naprawdę bliski i nie da wiary oskarżeniom. Kolejne pytanie, dotyczy tego, kto pomimo naszej winy, przy nas będzie i będzie nas wspierać.
niedziela, 18 listopada 2012
Kino jesienne
Kolejny dobry film w kinie tej jesieni - "Mój rower" Piotra Trzaskalskiego.Myślę o poprzednich filmach tego reżysera, oglądam ten najnowszy i dochodzę do wniosku, że twórca ten ma niezwykłą umiejętność mówienia w prosty sposób o rzeczach ważnych. Nie ma patosu, a jest to, co porusza i wzrusza.Jest też jakaś ludzka życzliwość w tych opowieściach
Zdecydowanie trzeba obejrzeć "Mój rower" - obok doskonałego humoru, mamy opowieść o rzeczach istotnych, może nawet o rzeczach najistotniejszych! A do tego doskonała oprawa muzyczna i piękne zdjęcia!
Zdecydowanie trzeba obejrzeć "Mój rower" - obok doskonałego humoru, mamy opowieść o rzeczach istotnych, może nawet o rzeczach najistotniejszych! A do tego doskonała oprawa muzyczna i piękne zdjęcia!
piątek, 16 listopada 2012
Radość
Wciąż szukam odpowiedniej formuły dla bloga. Z jednej strony mają pojawiać się tu obserwacje świata, scenki rodzajowe, absurdy, metafizyka codzienności.... z drugiej zaś nie mogę powstrzymać się od zapisywania tego, co w danej chwili mnie porusza, a co choć źródło ma w świecie zewnętrznym, to jednak bardziej dotyczy mego świata wewnętrznego niż sfery publicznej. Dziś w głowie dwa takie wydarzenia:
1) narodziny nowego członka szacownej rodzinny B. - olbrzym, choć mnie nie przebił; radość ogromna i coś co mnie zawsze w moim postrzeganiu świata zaskakuje: jakaś czysta radość ze szczęścia innych i wzruszenie;
Ilekroć myślę o narodzinach, to dochodzę do wniosku,że jest to jeden z najbardziej niesamowitych momentów, jakie człowiek może obserwować. Nowe życie, nowe marzenia; jeszcze nie wiadomo, kim będzie ten nowy obywatel świata, co go w życiu spotka, jakim człowiekiem będzie etc A przede wszystkim to doświadczenie cudu życia.
Odnotowuję w pamięci, że. T. urodził się 16. XI (Dzień Tolerancji), a jego starszy brat 1. XI - wszystko wskazuje na to,że będą to wielcy ludzie - materiał genetyczny mają w końcu zacny, a pewnie i daty urodzin nie są przypadkowe.
2) Wczoraj napisała M. - lubię jej maile i lubię jej słuchać i lubię na nią patrzeć, jak starannie dobiera słowa, układając swe zawsze nienagannie umalowane usta w nowe kształty. Bez wątpienia to jedna z najciekawszych osób, jakie dane było mi w życiu poznać; choć zarówno ja i jak ona na pewnym sylwestrowym party lat temu kilka, pojawiliśmy dosyć przypadkowo. A może nie ma przypadków.
1) narodziny nowego członka szacownej rodzinny B. - olbrzym, choć mnie nie przebił; radość ogromna i coś co mnie zawsze w moim postrzeganiu świata zaskakuje: jakaś czysta radość ze szczęścia innych i wzruszenie;
Ilekroć myślę o narodzinach, to dochodzę do wniosku,że jest to jeden z najbardziej niesamowitych momentów, jakie człowiek może obserwować. Nowe życie, nowe marzenia; jeszcze nie wiadomo, kim będzie ten nowy obywatel świata, co go w życiu spotka, jakim człowiekiem będzie etc A przede wszystkim to doświadczenie cudu życia.
Odnotowuję w pamięci, że. T. urodził się 16. XI (Dzień Tolerancji), a jego starszy brat 1. XI - wszystko wskazuje na to,że będą to wielcy ludzie - materiał genetyczny mają w końcu zacny, a pewnie i daty urodzin nie są przypadkowe.
2) Wczoraj napisała M. - lubię jej maile i lubię jej słuchać i lubię na nią patrzeć, jak starannie dobiera słowa, układając swe zawsze nienagannie umalowane usta w nowe kształty. Bez wątpienia to jedna z najciekawszych osób, jakie dane było mi w życiu poznać; choć zarówno ja i jak ona na pewnym sylwestrowym party lat temu kilka, pojawiliśmy dosyć przypadkowo. A może nie ma przypadków.
Tolerancja
Dziś Międzynarodowy Dzień Tolerancji.
Powraca pytanie: jak to z naszą tolerancją jest? Dla jednych to znienawidzone słowo, dla innych coś oczywistego, choć chyba rzadko mamy ową tolerancję uwewnętrznioną. Inność budzi nie tylko zaciekawienie, ale i strach, a ten często przekłada się na agresję.
Z przerażaniem słucham, że ktoś w szkole jest piętnowany za to, że ma rude włosy, albo dlatego,że pochodzi z Azji; o dziwo piętnowani są nawet ci, którzy pochodzą z tego samego kontynentu, tyle,że z innego kraju.O innych powodach do prześladowania nie wspomnę; A grono pedagogiczne pozostaje bezradne....
A jakie są wyniki radiowej sondy na temat tolerancji?
Okazuje się,że najbardziej tolerancyjna jest najstarsza z zapytanych. Może jest tak,że mądrość zdobywa się z czasem (choć niestety nie jest to udziałem wszystkich) i z czasem człowiek potrafi oddzielić to, co naprawdę ważne, od tego, co zupełnie nieistotne. Z czasem przybywa nam doświadczenia i potrafimy z większym dystansem spojrzeć na życie.
Powraca pytanie: jak to z naszą tolerancją jest? Dla jednych to znienawidzone słowo, dla innych coś oczywistego, choć chyba rzadko mamy ową tolerancję uwewnętrznioną. Inność budzi nie tylko zaciekawienie, ale i strach, a ten często przekłada się na agresję.
Z przerażaniem słucham, że ktoś w szkole jest piętnowany za to, że ma rude włosy, albo dlatego,że pochodzi z Azji; o dziwo piętnowani są nawet ci, którzy pochodzą z tego samego kontynentu, tyle,że z innego kraju.O innych powodach do prześladowania nie wspomnę; A grono pedagogiczne pozostaje bezradne....
A jakie są wyniki radiowej sondy na temat tolerancji?
Okazuje się,że najbardziej tolerancyjna jest najstarsza z zapytanych. Może jest tak,że mądrość zdobywa się z czasem (choć niestety nie jest to udziałem wszystkich) i z czasem człowiek potrafi oddzielić to, co naprawdę ważne, od tego, co zupełnie nieistotne. Z czasem przybywa nam doświadczenia i potrafimy z większym dystansem spojrzeć na życie.
środa, 14 listopada 2012
Działaj!
Człowiek biegnie, machina życia wprawiła go w ruch, biegnie, a co się stanie, jeśli nagle wypadnie z toru?
Stagnacja, bezruch, brak motywacji, zanik ambicji.
Coraz częściej słyszę od ludzi: nie chce mi się, nie mam siły, poszukuję motywacji do działania.
Co ciekawe owa niemoc dotyka często ludzi, o których skłonni bylibyśmy sądzić,że mają wszystko, by wieść szczęśliwe życie. O przyczynach tego zjawiska nie czas dziś rozważać, lepiej zająć się radą.
A rada jest banalna, ale innej chyba nie ma! Masz człowieku nogi, ręce, głowę to działaj! Działaj, bo jesteś to winny światu. Światu, który jest piękny i nie przestaje nas zaskakiwać! Stań przed lustrem i powtarzaj jak mantrę: mogę, umiem, potrafię, nadaje się, zrobię to!
Może nie jesteś najlepszy w znajomości historii Ameryki Północnej, ale świetnie radzisz sobie z inwestowaniem na rynkach dalekowschodnich! Nikt nie jest najlepszy we wszystkim! Kontroluj to co jest w zasięgu twojej kontroli, a odpuść to, na co wpływu nie masz!
Są wprawdzie jeszcze bardziej przyziemne rady: pomaga kredyt, bo bank nie interesuje się naszym nastrojem i każe do pracy każdego dnia wstać; pomaga też poczucie odpowiedzialności za innych, wreszcie pomaga też rozmowa z mądrymi ludźmi, ale tych coraz mniej...
Stagnacja, bezruch, brak motywacji, zanik ambicji.
Coraz częściej słyszę od ludzi: nie chce mi się, nie mam siły, poszukuję motywacji do działania.
Co ciekawe owa niemoc dotyka często ludzi, o których skłonni bylibyśmy sądzić,że mają wszystko, by wieść szczęśliwe życie. O przyczynach tego zjawiska nie czas dziś rozważać, lepiej zająć się radą.
A rada jest banalna, ale innej chyba nie ma! Masz człowieku nogi, ręce, głowę to działaj! Działaj, bo jesteś to winny światu. Światu, który jest piękny i nie przestaje nas zaskakiwać! Stań przed lustrem i powtarzaj jak mantrę: mogę, umiem, potrafię, nadaje się, zrobię to!
Może nie jesteś najlepszy w znajomości historii Ameryki Północnej, ale świetnie radzisz sobie z inwestowaniem na rynkach dalekowschodnich! Nikt nie jest najlepszy we wszystkim! Kontroluj to co jest w zasięgu twojej kontroli, a odpuść to, na co wpływu nie masz!
Są wprawdzie jeszcze bardziej przyziemne rady: pomaga kredyt, bo bank nie interesuje się naszym nastrojem i każe do pracy każdego dnia wstać; pomaga też poczucie odpowiedzialności za innych, wreszcie pomaga też rozmowa z mądrymi ludźmi, ale tych coraz mniej...
wtorek, 13 listopada 2012
Blogowania początki
Blogowanie wciąż pozostaje dla mnie dość tajemnicze. Dopiero zaczynam i zastanawiam się czy ta aktywność będzie mnie cieszyła, czy też znudzi mnie po kilkunastu postach.
Moje dotychczasowe spostrzeżenia są następujące: 1) od strony warsztatowej: jest to dobre ćwiczenie pisarskie; nawet jeśli nie wygładzam swych postów to jednak jakieś skupienie pisaniu towarzyszy 2) pewne przywiązanie do swego bloga jednak zaczynam zauważać i odczuwam potrzebę by co jakiś czas coś naskrobać, nawet jeśli blog pozostaje wciąż bez czytelników 3) coraz częściej pojawia się w mojej głowie pytanie, jak to z tym pisaniem właściwie jest: z premedytacją nie rozesłałem zaproszeń do tych, którzy być może by mnie czytali ( precyzyjnie nie rozesłałem do nikogo); piszę, bo lubię, ale jednak od czasu do czasu pojawia się myśl, że miło by było, gdyby to ktoś jednak czytał 4) obserwuję też, że dużo łatwiej pisze mi się do odbiorcy znanego mi osobiście niż w eter;
Co będzie dalej czas pokaże!
Moje dotychczasowe spostrzeżenia są następujące: 1) od strony warsztatowej: jest to dobre ćwiczenie pisarskie; nawet jeśli nie wygładzam swych postów to jednak jakieś skupienie pisaniu towarzyszy 2) pewne przywiązanie do swego bloga jednak zaczynam zauważać i odczuwam potrzebę by co jakiś czas coś naskrobać, nawet jeśli blog pozostaje wciąż bez czytelników 3) coraz częściej pojawia się w mojej głowie pytanie, jak to z tym pisaniem właściwie jest: z premedytacją nie rozesłałem zaproszeń do tych, którzy być może by mnie czytali ( precyzyjnie nie rozesłałem do nikogo); piszę, bo lubię, ale jednak od czasu do czasu pojawia się myśl, że miło by było, gdyby to ktoś jednak czytał 4) obserwuję też, że dużo łatwiej pisze mi się do odbiorcy znanego mi osobiście niż w eter;
Co będzie dalej czas pokaże!
niedziela, 11 listopada 2012
Trwoga
Sala jest zastanawiająco pusta...drugie piętro...czy dystrybutor nie spodziewa się tłumów? czy może oczekuje tych, którzy gotowi są na większy trud i wejście na drugie piętro nie stanowi dla nich żadnej przeszkody? Trud rozumienia i zadawania pytań, na które nie ma odpowiedzi...
Powoli przybywa widzów, sala jednak nie jest zapełniona do końca, kilka rzędów. Są jeszcze tacy, którzy prowadzą wesołe rozmowy i tacy, którzy dźwigają chipsy...
Pustka, końcowe napisy, absolutna cisza w kinie...nikt nie wstaje...nikt nie otwiera drzwi...trwa to kilka minut...
Wstrząs. Najnowszy film Hanekego wytrąca z równowagi, wywołuje jakiś nieokreślony smutek, ból i zmusza do stawiania pytań na które wolelibyśmy nigdy nie odpowiadać. Każe pytać o sens i bezsens, każe odczuwać egzystencjalny niepokój.
.........................
.......................
Kilka myśli Hanekego zapisuję, by je zachować i móc do nich wracać. Cytuję na podstawie rozmowy, którą z Michaelem Haneke przeprowadził Janusz Wróblewski vide Polityka nr 44 (2881) s. 76-77. Zachęcam do lektury całej lektury w archiwum "Polityki"
" Kontakt ze sztuką współczesną nie polega na czerpaniu z niej przyjemności. Specjalizuje się w tym popkultura, oferująca łatwe pocieszenie. Jestem przekonany, że konfrontacja z tym, co wytrąca z równowagi, przed czym chce się uciec, ma sens i swoją wagę, a nawet przynosi w końcu ulgę, bo uświadamia, że nie tylko my się boimy, cierpimy w samotności i przeżywamy coś wyjątkowo bolesnego. Dzięki temu rodzi się poczucie głębszej wspólnoty, solidarności w klęsce i wstydzie"
"Godność wyznacza kierunek działania człowieka. Poddać się, czy podjąć heroiczną walkę, która i tak jest z góry skazana na porażkę? Takiej jest mniej więcej nasze przeznaczenie.Jak ja bym się zachował na ich miejscu?"
"Najważniejszych dylematów istnienia rozum ludzki nie potrafi rozstrzygnąć."
"Świat nie jest i nigdy nie był prosty. Z przeczytanych książek i obejrzanych filmów jedyną rzeczą, która mi po nich zostaje w głowie, jest wspomnienie trwogi, przytłaczającego lęku, panicznego przerażenia światem, w którym żyję"
Powoli przybywa widzów, sala jednak nie jest zapełniona do końca, kilka rzędów. Są jeszcze tacy, którzy prowadzą wesołe rozmowy i tacy, którzy dźwigają chipsy...
Pustka, końcowe napisy, absolutna cisza w kinie...nikt nie wstaje...nikt nie otwiera drzwi...trwa to kilka minut...
Wstrząs. Najnowszy film Hanekego wytrąca z równowagi, wywołuje jakiś nieokreślony smutek, ból i zmusza do stawiania pytań na które wolelibyśmy nigdy nie odpowiadać. Każe pytać o sens i bezsens, każe odczuwać egzystencjalny niepokój.
.........................
.......................
Kilka myśli Hanekego zapisuję, by je zachować i móc do nich wracać. Cytuję na podstawie rozmowy, którą z Michaelem Haneke przeprowadził Janusz Wróblewski vide Polityka nr 44 (2881) s. 76-77. Zachęcam do lektury całej lektury w archiwum "Polityki"
" Kontakt ze sztuką współczesną nie polega na czerpaniu z niej przyjemności. Specjalizuje się w tym popkultura, oferująca łatwe pocieszenie. Jestem przekonany, że konfrontacja z tym, co wytrąca z równowagi, przed czym chce się uciec, ma sens i swoją wagę, a nawet przynosi w końcu ulgę, bo uświadamia, że nie tylko my się boimy, cierpimy w samotności i przeżywamy coś wyjątkowo bolesnego. Dzięki temu rodzi się poczucie głębszej wspólnoty, solidarności w klęsce i wstydzie"
"Godność wyznacza kierunek działania człowieka. Poddać się, czy podjąć heroiczną walkę, która i tak jest z góry skazana na porażkę? Takiej jest mniej więcej nasze przeznaczenie.Jak ja bym się zachował na ich miejscu?"
"Najważniejszych dylematów istnienia rozum ludzki nie potrafi rozstrzygnąć."
"Świat nie jest i nigdy nie był prosty. Z przeczytanych książek i obejrzanych filmów jedyną rzeczą, która mi po nich zostaje w głowie, jest wspomnienie trwogi, przytłaczającego lęku, panicznego przerażenia światem, w którym żyję"
wtorek, 6 listopada 2012
Czy żyje się lepiej?
Mój szanowny interlokutor, od którego wiele się w życiu nauczyłem, stwierdził ostatnio:
"Moje wnioskowanie może być obarczone błędem, ale jeśli obserwujemy, że bogaci są coraz bogatsi, a biedni coraz biedniejsi, to pewnie jest tak, że ci pierwsi bogacą się kosztem tym drugich"
Faktem jest,że przepaść między bogatymi i biednymi z dnia na dzień jest coraz większa!
To tak w ramach obserwacji: jak się żyje w Polsce i czy żyje się lepiej? A wam jak się żyje?
"Moje wnioskowanie może być obarczone błędem, ale jeśli obserwujemy, że bogaci są coraz bogatsi, a biedni coraz biedniejsi, to pewnie jest tak, że ci pierwsi bogacą się kosztem tym drugich"
Faktem jest,że przepaść między bogatymi i biednymi z dnia na dzień jest coraz większa!
To tak w ramach obserwacji: jak się żyje w Polsce i czy żyje się lepiej? A wam jak się żyje?
poniedziałek, 5 listopada 2012
Jesień to czas kina!
Jesień to dobry czas na chodzenie do kina. Jest zbyt zimno, by włóczyć się po mieście, a jednocześnie wystarczająco ciepło, by chciało się człowiekowi wyściubić nos z domu. Druga dobra pora to lato. Przyjemnie jest się schronić w chłodnej, ciemnej, kinowej sali przed upałem i odpłynąć w zupełnie inny świat.
Pozostańmy jednak przy jesieni, bo to ta ostatnia skłania mnie by powrócić to magicznego świata kina. Uwielbiam duże, puste kinowe sale. Niestety coraz trudniej takiej znaleźć - królują multipleksy z nieodłącznym odgłosem picia coli i zapachem prażonej kukurydzy. Kiedyś wspaniała, pusta sala bywała w Lunie podczas letnich pokazów w porach, kiedy większość ludzi jest jeszcze w biurze. Pamiętam też taką salę z nieistniejącego już kina na rynku Nowego Miasta ( jak się ono nazywało? WARS?) podczas jednego sylwestrowych wieczorów - była to może 16:00, może 18:00. Jeszcze nie Sylwester, ale nerwowo przebiegających po ulicach ludzi w poszukiwaniu szampana czy konfetti było już widać.Pustka w kinie była prawie zupełne, pięć osób ze mną włącznie, skrzypiące krzesła i "Fanny i Aleksander" Bergmana - doświadczenie jedyne w swoim rodzaju.
Wróćmy jednak do jesieni Anno Domini 2012. Co słychać w kinie? Mamy nowego Bonda - Skyfall - nowy, a więc nie stary. Myśląc o starym Bondzie, można powiedzieć tylko to se ne wrati! A jaki jest Skyfall? Ogólnie na plus, choć były dłużyzny i kilka rzeczy było zbędnych. Było też jednak trochę autoironii. Zobaczyć więc warto! No i Stambuł, Londyn, Szanghaj!
Do obejrzenia też "Shadow Dancer" - ciekawy, ale bez szału. A "Miłość" Hanekego jeszcze przede mną - czekam na wstrząs!
Pozostańmy jednak przy jesieni, bo to ta ostatnia skłania mnie by powrócić to magicznego świata kina. Uwielbiam duże, puste kinowe sale. Niestety coraz trudniej takiej znaleźć - królują multipleksy z nieodłącznym odgłosem picia coli i zapachem prażonej kukurydzy. Kiedyś wspaniała, pusta sala bywała w Lunie podczas letnich pokazów w porach, kiedy większość ludzi jest jeszcze w biurze. Pamiętam też taką salę z nieistniejącego już kina na rynku Nowego Miasta ( jak się ono nazywało? WARS?) podczas jednego sylwestrowych wieczorów - była to może 16:00, może 18:00. Jeszcze nie Sylwester, ale nerwowo przebiegających po ulicach ludzi w poszukiwaniu szampana czy konfetti było już widać.Pustka w kinie była prawie zupełne, pięć osób ze mną włącznie, skrzypiące krzesła i "Fanny i Aleksander" Bergmana - doświadczenie jedyne w swoim rodzaju.
Wróćmy jednak do jesieni Anno Domini 2012. Co słychać w kinie? Mamy nowego Bonda - Skyfall - nowy, a więc nie stary. Myśląc o starym Bondzie, można powiedzieć tylko to se ne wrati! A jaki jest Skyfall? Ogólnie na plus, choć były dłużyzny i kilka rzeczy było zbędnych. Było też jednak trochę autoironii. Zobaczyć więc warto! No i Stambuł, Londyn, Szanghaj!
Do obejrzenia też "Shadow Dancer" - ciekawy, ale bez szału. A "Miłość" Hanekego jeszcze przede mną - czekam na wstrząs!
sobota, 3 listopada 2012
Bilet...kupić można....może
W sobotę po 17:00 kupić można wódkę, piwo, sushi, pizzę.. można nawet spróbować kupić udział w marzeniach - kumulacja 30 mln więc obok umiejętności podania właściwych numerów, sprawdzona zostanie też cierpliwość. Kto wytrwa w kolejce, a kto z marzeń zrezygnuje? Spróbuj jednak kupić bilet ZTM! O kioskach zapomnij, wiadomo,że w soboty po 15:00 są już zamknięte, o sklepach w których jeszcze dwa, trzy lata temu sprzedawano przy kasie bilety nawet nie myśl. Pójdziesz, grzecznie o bilet zapytasz, a zostaniesz obrzucony spojrzeniem pt. Idiota, przecież sprzedaż biletów się nie opłaci. Nie opłaci się i kropka, nikt z poczucia obowiązku, że w sklepie powinny być także rzeczy, które są nieco mniej opłacalne dla sprzedającego, ale ludziom potrzebne,biletów sprzedawać nie będzie. Pozostaje autobus - kierowcom też chyba się nie opłaci, bo biletów nie mają. Ale jest przecież jeszcze technika, zawsze gotowa przyjść z pomocą...wystarczy tylko wsiąść do autobusu w którym zainstalowano automat do sprzedaży biletów. Takie proste! Tylko,że na wszelki wypadek automat nie działa! Okazuje się, że nieszczęśników szukających możliwości zakupu biletów jest więcej! Dwie, trzy, w końcu pięć osób! I zawiązuje się wspólnota pokrzywdzonych przez nieczułą maszynę, która myśli, po czym zwraca ( porządna jednak) pieniądze i komunikuje "błąd systemu". Kolejni śmiałkowie próbują! Kolejne przystanki mijają, a wspólnota rośnie w siłę i jest już siedem osób poszukujących biletów. Niektórzy nich jeszcze nieświadomi co ich czeka, debatują czy lepiej kupić bilet jednorazowy czy dwudziestominutowy czy może dobowy - czy to Pewex by wybierać, przebierać i grymasić? W końcu przełom! Automat wypluwa bilet ulgowy! System nie jest więc błędny, a jedynie niekompletny, bo nie wyświetla komunikatu "brak takiego biletu". Zrezygnowani nieszczęśnicy ustawiają się w rządku, by kupić bilety ulgowe - w końcu ulgowy do ulgowego i mamy normalny.
Znaczniej lepiej działa automat do ładowania kart miejskich umieszczony na przystanku - tu wszystko udaje się bez żadnych problemów! Więcej takich automatów!
Znaczniej lepiej działa automat do ładowania kart miejskich umieszczony na przystanku - tu wszystko udaje się bez żadnych problemów! Więcej takich automatów!
piątek, 2 listopada 2012
Tradycja ma się dobrze, przedsiębiorczość też!
Tradycja ma się dobrze, bo wciąż na cmentarzach tłumy. Walczymy o pamięć z nadzieją, że skoro my pamiętamy to i o nas będą pamiętać. A przecież kiedyś odejdą ci, którzy pamiętają i wówczas co? pustka?
Póki co jednak, tłumnie ludzie przybywają na nekropolie i już w bramie usłyszeć można " Kurwa, gdzie polazła?", a nie co dalej " Nie, on nie zapisał jej mieszkania, sprzedał zanim umarł" etc A to Polska właśnie ... chciałoby się rzec.
A wszystkiemu towarzyszy rozkwit przedsiębiorczości, bo przed bramą witają nas już nie tylko produkowane w domowym zaciszu (pieśń przeszłości) znicze i chryzantemy złociste uprawiane w tunelu za domem, ale i kiełbaski, i pieczyste z grilla i powiewające na wietrze kolorowe baloniki dla dzieci....festyn prawie.... te balony wyjątkowo utkwiły mi w pamięci, bo było ich tyle, że już z daleka było je widać!
A trzy kroki dalej, obok najbardziej okazałych nagrobków, świętują Romowie, którzy oprócz kwiatów zabrali też jadło i wódkę Bols. Wielu taki sposób świętowania dziwi, ale może to sposób lepszy, a i zmarłym pewnie weselej, że bliscy nie marzną tak bardzo. Zresztą czym tu się oburzać, wystarczy u Reymonta przeczytać jak dawniej bywało.
A morał z tego wszystkiego, chyba taki, żeby życie kochać i akceptować je takim jakim jest!
Póki co jednak, tłumnie ludzie przybywają na nekropolie i już w bramie usłyszeć można " Kurwa, gdzie polazła?", a nie co dalej " Nie, on nie zapisał jej mieszkania, sprzedał zanim umarł" etc A to Polska właśnie ... chciałoby się rzec.
A wszystkiemu towarzyszy rozkwit przedsiębiorczości, bo przed bramą witają nas już nie tylko produkowane w domowym zaciszu (pieśń przeszłości) znicze i chryzantemy złociste uprawiane w tunelu za domem, ale i kiełbaski, i pieczyste z grilla i powiewające na wietrze kolorowe baloniki dla dzieci....festyn prawie.... te balony wyjątkowo utkwiły mi w pamięci, bo było ich tyle, że już z daleka było je widać!
A trzy kroki dalej, obok najbardziej okazałych nagrobków, świętują Romowie, którzy oprócz kwiatów zabrali też jadło i wódkę Bols. Wielu taki sposób świętowania dziwi, ale może to sposób lepszy, a i zmarłym pewnie weselej, że bliscy nie marzną tak bardzo. Zresztą czym tu się oburzać, wystarczy u Reymonta przeczytać jak dawniej bywało.
A morał z tego wszystkiego, chyba taki, żeby życie kochać i akceptować je takim jakim jest!
sobota, 27 października 2012
Morze naszej niewiedzy
Żyjemy szczęśliwie i w przekonaniu, że Polska to demokratyczny kraj, w którym szanuje się prawa człowieka. Kraj,w którym ze względu na historię, otwartość na tych, którym jest gorzej, którzy są w swym kraju represjonowani, jest duża. Okazuje się jednak, że chyba tak nie jest. Być może jest tak, że człowiekiem się jest tu tak długo, jak długo jest się obywatelem. Poruszył mnie artykuł gruzińskiej dziennikarki "Opowiem całej Europie o polskim piekle" (Ekaterina Lemondżawa).Kilka ośrodków dla uchodźców w Polsce, 15 tys. ludzi ( czyli nie setki tysięcy) i okazuje się,że ludzi ci są traktowani tak,że chwytają się głodówki, by ktoś usłyszał o ich cierpieniu. Artykuł wstrząsający, kwestia do przemyślenia, być może żyjemy w morzu niewiedzy.
czwartek, 25 października 2012
Trochę z innej beczki
Może już czas zadbać o zwiększenie popularności bloga. Niby człowiek pisze z potrzeby pisania, ale zawsze miło byłoby, gdyby ktoś go czytał. Jak jednak ma ktoś czytać, skoro go tu nie ma. Najłatwiejszym sposobem byłoby pewnie podciągnięcie bloga pod kategorię sex, dorośli, dziewczyny i inne takie. Społeczeństwo dosyć pruderyjne zdaje się być więc chętnie o takich rzeczach by poczytało. Cóż jednak zrobić, gdy o sex aferach i innych ekscesach pisać tu nie zmierzam? Może trochę techniki, nie seksualnej, ot techniki. Bo niby każdy wie na czym jeździ, ale po pierwsze zdarza się, że samochód człowiek pożycza, po drugie zaś sądząc po krótkim internetowym badaniu oczywistość nie jest zawsze oczywista. Cóż więc począć, gdy skończyło się paliwo w aucie, którego jest dla nas nowe i nigdy dotąd go nie tankowaliśmy? Jak odróżnić Diesla od benzyniaka? Zaufać obsłudze stacji? To nie najgorsze rozwiązanie, o ile pracownicy tejże nie są pierwszy dzień w pracy i wiedzą, że niekoniecznie przy wlewie musi się znajdować wlepka ON. Po pierwsze można zajrzeć do karty pojazdu, tam w pozycji P3 jest albo literka "D" dla Diesla, albo literka "P" dla benzyny; po drugie zaś można zerknąć na klapę bagażnika - tam, z dużym prawdopodobieństwem znajdziemy albo "D", albo w zależności od marki samochodu różne kombinacje z "D", typu "TDCi" czy "dCi".A jak już się pomyli, to nie załamywać rąk, tylko pędem, o przepraszam nie pędem, ale telefonem do mechanika - laweta się przyda:-)
Z archiwum pamięci
Dziś krótka i szybka podróż w przeszłość. Doskonale jeszcze pamiętam pierwszy obejrzany w kolorze Teleranek. A potem...kilka inna programów, w tym Wielką Grę. Zawsze wiedza uczestników oraz sposób prowadzenia tego programu przez Panią Stanisławę Ryster budził mój podziw. Dziś przypadkowo wpadłem na wywiad z Panią Ryster i spontanicznie pomyślałem, że szkoda, że Wielkiej Gry już nie ma. Obejrzałbym ten program z przyjemnością. Może nawet kupiłbym telewizor, którego od długiego już czasu nie posiadam!
Powraca pytanie o tzw. misję TV i o to, kogo gustom mamy ulegać!
Powraca pytanie o tzw. misję TV i o to, kogo gustom mamy ulegać!
czwartek, 18 października 2012
Świat się zmienia
Świat się zmienia to frazes, ale tylko dopóty zmiany te nie dosięgają nas bezpośrednio. Świat się zmienia i albo za nim nadążymy, albo ....zostaniemy wyrzuceni na jego margines. Cały problem polega na tym,że na nic zda się zaklinanie życia i mówienia "to nie mój świat". Świat nie przestanie się od tego zmieniać.
Wkraczam więc do blogosfery. Dosyć niepewnie. Dlaczego? Bo to co z czasem niezwykle proste, na początku mnoży tylko problemy i czas zabiera. Chodzi mi o czystą przyjemność pisania, a tu... trzeba się głowić i wyborów dokonywać. Wpisuję na chybił trafił nazwy darmowych ( tak przynajmniej wierzę) systemów blogowych i okazuje się, że...np trzeba wybrać kategorię bloga, a nie przewidziano kategorii "życie". Przewidziano kategorię "życie codzienne", tak, jakby życie miało się dzielić na codzienne i odświętne. Wracam więc do poprzedniego systemu blogowego, którego nazwa gdzieś mi w głowie świta i ląduję na blogerze. Świat się rzeczywiście zmienia, bo choć tu obsługa jest prosta, to problemem okazuje się wybór nazwy - pierwsze trzy, które przychodzą mi do głowy są już zajęte (nie jesteśmy tak kreatywni, jak chcemy o sobie myśleć). Czwarta, najgłupsza jest trafiona: zamiast maili, bo świat się zmienia, czasu mam coraz mniej ( ciekawe, że każdy łudzi się, że czas można mieć, a przecież czas się przeżywa, a nie posiada), i maili produkuję ostatnio coraz mniej. Będzie więc taki blog - mail ogólny, do znanych mi i nieznanych - z elementami fikcji i nie-fikcji, jak to w życiu. A że mam tendencję do rozwlekłego pisania, to tłumów czytelników się nie spodziewam - świat się zmienia i zdaje się, że teraz ludzie wolą krótko i z obrazkiem:-)
Wkraczam więc do blogosfery. Dosyć niepewnie. Dlaczego? Bo to co z czasem niezwykle proste, na początku mnoży tylko problemy i czas zabiera. Chodzi mi o czystą przyjemność pisania, a tu... trzeba się głowić i wyborów dokonywać. Wpisuję na chybił trafił nazwy darmowych ( tak przynajmniej wierzę) systemów blogowych i okazuje się, że...np trzeba wybrać kategorię bloga, a nie przewidziano kategorii "życie". Przewidziano kategorię "życie codzienne", tak, jakby życie miało się dzielić na codzienne i odświętne. Wracam więc do poprzedniego systemu blogowego, którego nazwa gdzieś mi w głowie świta i ląduję na blogerze. Świat się rzeczywiście zmienia, bo choć tu obsługa jest prosta, to problemem okazuje się wybór nazwy - pierwsze trzy, które przychodzą mi do głowy są już zajęte (nie jesteśmy tak kreatywni, jak chcemy o sobie myśleć). Czwarta, najgłupsza jest trafiona: zamiast maili, bo świat się zmienia, czasu mam coraz mniej ( ciekawe, że każdy łudzi się, że czas można mieć, a przecież czas się przeżywa, a nie posiada), i maili produkuję ostatnio coraz mniej. Będzie więc taki blog - mail ogólny, do znanych mi i nieznanych - z elementami fikcji i nie-fikcji, jak to w życiu. A że mam tendencję do rozwlekłego pisania, to tłumów czytelników się nie spodziewam - świat się zmienia i zdaje się, że teraz ludzie wolą krótko i z obrazkiem:-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)