piątek, 22 lutego 2013

Kartka z podróży

Niderlandy - tak były i nadal czasem są określane trzy kraje: Belgia, Luksemburg i Holandia. Granice tych państw do roku 1830 ulegały na skutek bitew, traktatów i sojuszy ciągłym zmianom. Podczas kongresu wiedeńskiego utworzono Królestwo Zjednoczonych Niderlandów, którego pierwszym królem został Wilhelm I. W 1830 w wyniku rewolucji od Królestwa oderwały się południowe Niderlandy czyli dzisiejsza Belgia - pierwszym królem niepodległej Belgii został Leopold I. W 1867 niepodległość uzyskało Wielkie Księstwo Luksemburga ( do 1890 roku pozostawało związane z Holandią unią personalną).

W samej Belgii też jednak nie brak podziałów. Jest to bowiem kraj dwujęzyczny. W 1980 roku podzielono kraj na 3 regiony: francuskojęzyczny, flamandzkojęzyczny oraz dwujęzyczny, obejmujący Brukselę. Podziały i napięcia pomiędzy Walonami ( francuskojęzyczni; historycznie krajowa potęga przemysłu ciężkiego) i  Flamandami ( flamandzkojęzyczni; obecnie coraz bardziej zamożni i wpływowi) mocno zaznaczyły się w okresie powojennym. Dość powiedzieć, że obecnie mowy w parlamencie muszą być wygłaszane w dwóch językach. Nawet w dwujęzycznej Brukseli podział językowy zdaje się funkcjonować - poznani Belgowie opowiadają, że załatwiając sprawy w dzielnicy zdominowanej przez ludność flamandzką, posługują się językiem flamandzkim, gdyż w przeciwnym wypadku mają małe szanse na pozytywne załatwienie jakiejkolwiek sprawy.

Śledzę ostatnio różne dynastie - w historii belgijskiej też zapisały się  zadziwiające epizody. Król Baudouin I ( za jego panowania doszło do dekolonizacji Konga - 1960 "Rok Afryki" -, w którego historii okrucieństwo Belgów-kolonizatorów zapisało się trwale vide "King Leopold's Ghost" by Adam Hochschild) abdykował w 1990 roku  na dwa dni, gdyż w zgodzie ze swoim sumieniem nie mógł podpisać ustawy liberalizującej zasady przerywania ciąży. Podpisali ją zastępujący go członkowie rządu.

Kolejny wątek, który będzie towarzyszył mi w podróży po Belgii to malarstwo flamandzkich prymitywistów. We Flandrii w średniowieczu działało jedno z najpotężniejszych środowisk artystycznych. Jan van Eyck (1385-1441) - uważany za twórcę malarstwa flamandzkiego, ojciec malarstwa olejnego,  Van der Goes ( zm. 1482), Rogier van der Weyden ( 1400- 1464) - oficjalny malarz Brukseli, Hans Memling (1435 - 1494), czy Hieronim Bosch ( 1450 - 1516) to tylko ci najbardziej znani.

Coraz rzadziej zaglądam do muzeów, ale w Brugii skusiłem się na wizytę w Groeninge Museum  i Madonnę kanonika van der Paele van Eycka przez dobre kilkanaście minut kontemplowałem - w kontemplacji pomagała świadomość, że za oknem pada deszcz i nie ma się gdzie spieszyć:-)

Piwo - nie ma Belgii bez piwa; trudno jest tu zamówić po prostu piwo; to kraj, w którym warzy się wiele gatunków piwa - ile? ktoś w Belgii mówi mi, że około dwóch tysięcy. Trudno uwierzyć, jeszcze trudniej sprawdzić; dla mnie pub z 350 gatunkami był zupełności wystarczający, a uczta przednia!

Oczywiste jest, że trochę się do tej uczty przygotowałem. Zanim jeszcze przystąpiłem do lektur wiedziałem przecież,że lager to piwo dolnej fermentacji, a ale to piwo górnej fermentacji; pamiętałem też trochę z muzeum Guinnessa w Dublinie; ale czy do prawdziwej uczty można się przygotować?
Przeczytałem wprawdzie o głównych rodzajach belgijskiego piwa, a zatem o lambic o smaku wina, do którego czasem dodawane są owoce w całości, o jasnych piwach pszenicznych tzw. białych, o wytrawnych piwach czerwonych i brązowych, o mocnym ale produkowanym w klasztorze trapistów, a nawet piwach złocistych. Wszystko to jednak na nic, gdy w grę wchodzi degustacja, tam dopiero zaczyna się prawdziwa uczta.

Tym sposobem od ogólnych uwag o Belgii dochodzimy do przygód i doświadczeń osobistych. Moja krótka wyprawa po Belgii wiodła przez Brugię, Leuven i Brukselę. Przylot do Charleroi i pierwsza myśl: wieczorem będę się rozkoszował Leonidasami, a później piwem!

Brugia mnie uwiodła. Jest to przepiękne, poprzecinane dziesiątkami kanałów, średniowieczne miasteczko. Latem pewnie nieznośne z powodu setek tysięcy turystów, zimą zaś wygląda bajkowo. Inny świat, spokój, cisza, wąskie uliczki i prawie wymarłe miasteczko. Jedyna rzecz, która mi się tam nie podobała to ... samochody, bez nich byłoby to miasteczko z wyobraźni. Dorożki wprawdzie wciąż na głównym placu stoją, ale tuż obok znajdują się dziesiątki samochodów, które psują krajobraz.

William Wordsworth przejeżdżając przez Brugię w 1820 roku stwierdził, że jest to miejsce w którym odkrył
"większy spokój niż na pustyni"; choć wspomniane samochody psują trochę atmosferę to nadal w styczniu rankiem lub wieczorem człowiek czuje się tak, jakby czas zatrzymał się dwieście lat temu.

Po Brugii spaceruję, wracam kilkakrotnie do tych samych miejsc i zachwycam się niezwykłym klimatem tego miejsca. Tu też próbuję belgijskich frytek z majonezem - są doskonałe, zupełnie inne niż te, które zwykliśmy jeść w naszych fast foodach. Decyzja o posilaniu się frytkami  ( w towarzystwie miłej podróżniczki poznanej na wąskiej uliczce) w Brugii okazała się słuszna, bo te kupione w Brukseli były już typowo fast foodowe, jeśli tak można rzec.

Brugia to także słynne koronki. Okna wystaw sklepowych kuszą nawet niezainteresowanych; ceny przystępne, ale....w czasie rozmowy z  sprzedawcą w jednym ze sklepów okazuje się, że większość z nich to...koronki "made in China". Te prawdziwie, belgijskie, wykonywane już tylko przez nielicznych, są drogie i stanowią niewielką część asortymentu. Jeśli jednak ktoś lubi jakość i ma trochę zbędnych euro, to może nie tylko w rzeczonym sklepie kupić koronki, ale także gobeliny - dla wtajemniczonych sklep posiada w ofercie te wyceniane na kilkanaście tysięcy euro, a w piwnicy nawet droższe.Obsługa na najwyższym poziomie więc otrzymałem szybki kurs wiedzy o koronkach w gratisie - cóż tak miłej obsłudze trudno było odmówić słuchania z zainteresowaniem....

Brugia to miejsce, gdzie próbuję dwóch pierwszych piw w Belgii. Pierwsza refleksja - sposób serwowania. Każdy rodzaj piwa podawany jest w szklanicy o indywidualnym kształcie. Często szklanica ta to puchar czy kielich do szampana. Refleksja druga serwowane porcje są znacznie mniejsze niż te w Polsce więc ...można spróbować wielu piw.

Po Brugii czas na Leuven i odwiedziny kumpla, któremu od zawsze wróżę karierę naukową - jest na dobrej drodze i pewnie wkrótce dowiem się, że wykłada w Oxfordzie. Skoro przyszło mi być goszczonym przez naukowca, to i do piwa należało podejść w sposób naukowy. Nie tylko więc odwiedziliśmy kilka pubów, ale zostałem też zapoznany z procesem produkcji piwa.  Można więc rzec, że wycieczce towarzyszyło przesłanie żartobliwej rzeźby Font Sapienza - rzeźba studenta czytającego książkę, z której tryska strumień....

Cóż to jest piwo?  Odpowiadam "przyjaciel mężczyzny?", nie, piwo jest to, w dużym uproszczeniu "płyn w którym drożdże zamieniły syrop przygotowany ze słodu w alkohol"'. Potem tłumaczono mi z dużą cierpliwością czym jest brzeczka; jak robi się piwa bursztynowe, a jak owocowe; następnie czas na degustację: na piwa ciemne się nie decyduję, testujemy więc jasne, bursztynowe i owocowe.

Pierwsze pite w Leuven przy pizzy to piwo jasne Stella Artois - nic specjalnego; ale już w drugim pubie kosztuję piwa bursztynowego, bodaj Barbach ( z każdym kielichem piwa coraz trudniej było mi pamiętać co piłem); miejsce trzecie to pub, w którym zamawianie rozpoczynamy od przejrzenia katalogu. Piszę katalogu, bo jeśli w ofercie jest 350 piw - dokładnie opisanych ( jaki jest smak, z czego jest robione, jaka fermentacja, jak powinno być serwowane oraz zdjęcie szklanki/kieliszka odpowiedniego do tego rodzaju trunku), to chyba jest to coś więcej niż karta:-)  W miejscu tym piję wyśmienite piwo owocowe - mocno wiśniowe; 10% w tym piwie to wiśnie; ale jeśli ktoś sądziłby, że można ten napój pić jak sok, niech zważy, że moc tego piwa to 8%, czyli to taki sok, po którym trudno wstać:-)  Próbuję tamże jeszcze jakiegoś bursztynowego, ale jego nazwy nie pamiętam.

W kolejnym miejscu, bodaj barze filozofów, czas na rekomendowane przez Kubę piwo Kwak - serwowane w klepsydrze na drewnianej podstawce - sposób serwowania ciekawy, a smak wyśmienity - wspaniałe flandryjskie ale o bursztynowej barwie, słodzone niewielką ilością cukru, główny produkt browaru Bosteels. Dyskusja dot. świata nauki i dyscyplin naukowych była długa; dokładnego przebiegu już nie pamiętam, wiem jednak, że kiedy piwo już dobrze w głowie szumiało osiągnęliśmy jakieś porozumienie.

Zostając przy piwach - w Brukseli piwo zamieniłem na wino, ale zanim to uczyniłem miałem niewątpliwą przyjemność napić się piwa Julius Hoegaarden - warzone na bazie pszenicy i słodowego jęczmienia - wyśmienite!
Jeśli ktoś nie lubi piwa, powinien pojechać do Belgii, bo tam z pewnością znajdzie takie, które polubi.

A jakie wnioski na polskie życie? Stałem się fanem piwa i nieśmiałą sugestię czynię do szanownego kolegi - właściciela super mercedesa, by wybierając przechadzkę zmienił trasę, która prowadzi go w odwiedziny w me skromne progi i nie wspomagał już dłużej sklepu, w którym nigdy paragonu nie dają. Lepiej wybrać alternatywną drogę prowadzącą przez Almę - wówczas, korzystając z bogatej oferty piw tego sklepu, znowu będzie można poczuć się jak w Belgii. Ja też obiecuję czasem ten przybytek pod kątem piw odwiedzać!

Leuven to jednak nie tylko wycieczki po pubach. Leuven to siedziba najstarszego belgijskiego uniwersytetu (zał. w 1425 roku) - tu pracował choćby Erazm z Rotterdamu; tak wielu historii nasłuchałem się o tym mieście, że   przyjechałem z określonym wyobrażeniem. Zostało ono zweryfikowane, trudno powiedzieć czy na plus czy na minus - moje wyobrażenie było jak najbardziej pozytywne, rzeczywistość też okazała się piękna choć inna.

Pierwsze wrażenie po Brugii było takie,że Leuven żyje i jest nowoczesne. Później dane było mi odkryć także jego mniej nowoczesne skarby,  Stadhuis czyli piękny ratusz, St Pieterskerk czyli późnogotycki kościół św. Piotra  oraz wspaniały plan Oude Markt. Dzięki swemu niezastąpionemu przewodnikowi odwiedzam także bibliotekę uniwersytecką, która robi na mnie duże wrażenie. Następny dzień to spacer po Groot Begiijnhof - skupisku prostych, XVI - wiecznych domów, w których kiedyś mieszkały beginki; obecnie zaś mieszkają w studenci.

Następny przystanek mojej podróży to Bruksela. Tu nie zatrzymam się we wcześniej zarezerwowanym miejscu, ani nie będę też goszczony przez kumpla; zatrzymam się u osoby, której nigdy wcześniej na oczy nie spotkałem. Trafić jednak lepiej nie mogłem. Mój host okazał się przesympatycznym człowiekiem o ogromnej wiedzy; co więcej zaś człowiekiem ogromnej gościnności. Nim się obejrzałem na stole pojawiły się przeróżne, wykwintne przystawki - glony różniste, ale smaczne; a po chwili mule; na koniec pyszny deser; wszystko przy akompaniamencie wina, muzyki z winylowej płyty i podróżniczych opowieści i gości, którzy przychodzili i wychodzili.

O północy zaś rozpoczęliśmy tour po Brukseli. Zwiedzanie stolicy Belgii rozpocząłem więc nie tylko w nocy, ale też od miejsc, które zwykle ludzie oglądają w drugim, albo czwartym dniu swego pobytu. Zobaczyłem więc pozostałości średniowiecznych murów miejskich, dzielnicę Ixelles oraz St Gilles; liczne przykłady secesyjnej architektury, w tym dom Victora Hordy; a nawet położoną na przedmieściach Brukseli królewską rezydencję; Przyznaję, że architektoniczne fanaberie Leopolda II  - Pavilon Chinois ( replika chińskiego pawilonu  z Wystawy Światowej w Paryżu w 1900), Tour Japonaise, przypominający pagodę, wywarły na mnie ogromne wrażenie i Azji w mej pamięci odświeżyły; kolejnym punktem było Heysel i Atomium - ogromny model cząsteczki ( powiększony 165 mld razy), zbudowany na Wystawę Światową w 1958 roku; potem obejrzeliśmy Parc des Expositions i Stade de Roi Baudouin; po powrocie zaś do centrum Brukseli jeszcze katedrę i różne secesyjne budynki, a także miejsca, gdzie bawi się złota młodzież.

Wrócić mi jednak wypad jeszcze na chwilę do Laeken, a dokładnie na cmentarz....Po cóż jechać w nocy na cmentarz? Czy o sensie i bezsensie życia nie można rozważać na jakimś bliżej położonym cmentarzu ( jeśli już ktoś koniecznie potrzebuje do tego typu rozważań cmentarza). Przyznaję,że byłem  trochę zaskoczony tym, że jedziemy na cmentarz...wychodzimy z samochodu i mym oczom pokazuje się nie kto inny jak.....Myśliciel.Oryginał jest oczywiście w Muzeum Rodina w Paryżu, ale ponad dwadzieścia pełnowymiarowych odlewów rozsianych jest po świecie. Jeden z nich znajduje się na przedmieściach Brukseli!

Następny dzień to lekkie śniadanie, wizyta na basenie ( w zdrowym ciele, zdrowy duch) i zwiedzanie Parc du Cinquantenaire, dzielnicy instytucji europejskich, ale i zachodniej części St Gilles - dosyć ponurej, zamieszkanej przez imigrantów. To zaś co, turysta zwykle ogląda na początku czyli Grande Place ( jeden z najlepiej zachowanych w Europie gotycko - barokowych placów) czy rozczarowujący Manneken Pis oglądam na końcu. Niestety zabrakło czasu na Muzeum Magritte'a.

Moja wizyta w Belgii to także słuchanie historii o przygodach Tintina, poznawanie życia Belgów, kombinowanie jak dotrzeć na samolot, gdy nie działa metro i wiele innych historyjek, których ta, już i tak przydługa relacja nie zniesie.

Czuję, że za krótko byłem w Belgii i z przyjemnością tam wrócę - choćby na festiwal piwa!:-)






piątek, 15 lutego 2013

Szwecja

Przyroda, wyspy, syndrom sztokholmski, rodzina królewska, konik z Dalarna, Greta Garbo, Ingmar Bergam, Astrid Lindgren, szwedzkie klopsiki ( Kottbullar) i....zima!

Zanim dotarłem do Sztokholmu wylądowałem w okolicach Nykopingu. Zanim tam jednak wylądowałem spędziłem kilka godzin na lotnisku czekając aż samolot raczy wystartować...

Lubię siedzieć na lotnisku i przyglądać się ludziom - jedni się spieszą, inni poprawiają kołnierzyki przed spotkaniem z żoną, jeszcze inni leniwie przysypiają. Zwykle spaceruję  po całym lotnisku przyglądając się coraz to nowym osobom i pisząc w myślach ich życiorysy.

Tym razem jednak nie miałem ochoty na spacery, bo byłem chory - chory wyleciałem i chory wróciłem - c'est la vie. Skoro nie spacery to zostają rozmowy. Tym bardziej konieczne, że obsługa lotniska nic nie wie, a samolotu nie ma... Przez kilka godzin oczekiwania poznałem sporą część współpasażerów i dzięki temu oczekiwanie nie było najgorsze.

Nykoping to niewielkie miasteczko położone w pobliżu Skavsta Airport - zza szyby autobusu i przewodnika dowiaduję się, że urokliwe. Być może jest w tym jakiś sens by podróżować do miejsc mniej odwiedzanych przez turystów wówczas szansa na spotkanie tubylców jest większa. W stolicy spotkam bowiem głównie turystów z całego świata (zastanawiających się głośno nad obrazami koników z Dalarna) oraz całe rzeczy Hiszpanów i Polaków ( dla odmiany) tu pracujących.

Po godzinie jestem w Sztokholmie - stolicy Szwecji położonej na 14 wyspach, połączonych ponad 50 mostami; tylko jedną trzecią stanowi teren zabudowany, reszta to woda i tereny zielone. Pierwsze wrażenie pozytywne, choć nie mogę pozbyć się myśli, że latem jest tu piękniej. Dojeżdżając do centrum Sztokholmu widzimy olbrzymi budynek Ericksonna - nawet jeśli się zdrzemnęliśmy wiemy, że jesteśmy w Szwecji. A jeśli jeszcze nie wiemy, to przypomni nam o tym Volvo, Scania, a w ostateczności H&M i IKEA.

Zwiedzać za bardzo mi się nie chce z powodu choroby więc koncentruję się na rozmowach; choć zwiedzania trochę też było - Norrmalm, Gamla stan i Sodermalm zostały przedeptane. Słynne Muzeum Wazy  odpuściłem, ale wybrałem się na wycieczkę z przewodnikiem po mieście. To dla mnie pewna odmiana, bo zwykle wolę sam odkrywać ukryte skarby. Tym razem jednak wiedziałem, że jeśli nie będzie zewnętrznej mobilizacji to mając zaspokojony już pierwszy głód poznawczy (wieczorny, kilkugodzinny spacer po mieście) szybko wrócę do łóżka.
Przewodnik opowiedział mi kilka interesujących historii. Niektóre z nich znałem, niektóre nie. Po pierwsze przypomniał o tym, że Szwecja to państwo liberalne, bardzo dbające o politykę równościową. Przykłady?
Szwecja to monarchia konstytucyjna. Król jest głową państwa, ale ma niewielkie uprawnienia. Ważny jednak pozostaje symboliczny gest - w 1979 wprowadzono w Szwecji prawo pirmogenitury niezależnie od płci  i w ten sposób następczynią na tronie jest księżniczka Wiktoria. Inny przykład to obowiązujące w Szwecji od 2009 prawo o małżeństwach jednopłciowych. Przykłady można mnożyć, bo Szwedzi to przynajmniej wg badań i deklaracji jedno z bardziej tolerancyjnych społeczeństw.
Drugą rzeczą o której wspomina przewodnik jest wysoki odsetek ateistów i agnostyków w Szwecji (powyżej 60%). Społeczeństwo szwedzkie pozostaje jednak społeczeństwem przyjaznym i bardzo bezpiecznym. Zatem dla tych, którzy martwią się, że jak ludzie nie będą chodzić do kościoła to będą strzelać do wszystkich dookoła odwiedzenie Szwecji możne okazać się pożyteczną wyprawą.
Trzecia opowieść dotyczy życia królowej Krystyny Wazy, jej konwersji na katolicyzm, panowania, biseksualizmu, kontrowersji dotyczących jej płci etc, a wreszcie wspomnienia filmu "Królowa Krystyna" z Gretą Garbo w roli głównej.
Opowieści przewodnik miał wiele, a ja po zwiedzeniu wszystkich ważnych ulic i obejrzeniu kilku ważnych budynków ( w tym budynku teatru, parlamentu, pałacu i Filharmonii Sztokholmskiej < to tu wręczane są Nagrody Nobla> ) miałem dość - przemarzłem do szpiku kości więc opowieści oszczędzę.

Miłą odmianą było zwiedzanie najdłuższej galerii sztuki na świecie. Mowa oczywiście o metrze. Wybudowane w latach '50 XX zostało ozdobione przez artystów. Dzięki temu ponad połowa z blisko stu stacji metra to galerie sztuki - wspaniałe, kolorowe groty! A przede wszystkim jest tam trochę cieplej niż na zewnątrz. Zwiedzam więc z dużym zainteresowaniem.

Podoba mi się w Sztokholmie, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu ( może to przez zimową aurę i mą chorobę),że wszystko jest tu jakieś przykurzone, tak, jakby lata największej świetności już minęły. Może wrócę latem, by pływając statkiem zmienić zdanie.



czwartek, 7 lutego 2013

Rozmowy w kiosku

Znudziło mi się czekanie w przychodni. Trzeba się przewietrzyć i może kupić coś do czytania w pobliskim kiosku.

Decyzja podjęta, kupię najnowszą "Politykę". Proszę o ten periodyk. Na okładce dwóch mężczyzn i  dziecięcy wózek. Tytuł: Rewolucja obyczajowa Czy jest się czego bać?

Zanim jeszcze wyjąłem pieniądze usłyszałem od sprzedawcy: "Fajny obrazek co?" "Fajny, a niefajny?" odparłem i dodałem "Niefajne jest to w jaki sposób posłowie dyskutują ( a raczej ideologizują i obrażają ludzi o różnym niż ich światopoglądzie) w sejmie" Koniec rozmowy, mój interlokutor liczył chyba na inną reakcję.

Nie ma się czego bać, gatunek nie wyginie. A już na pewno nie wyginie od tego, co autorzy niesławnego listu określają jako "anomalię". Doskonale na jeden z argumentów  Akademickiego Klubu Obywatelskiego odpowiedział na swym blogu prof. Sadurski. Podoba mi się taka jasna i spójna argumentacja. Przywraca mi ona zachwianą wiarę w rozum.  Dlatego pozwolę sobie ją przytoczyć:

„<<Gdyby wszystkie osobniki danego gatunku….>>: naukowcy (no może poza członkami Akademickiego Klubu Obywatelskiego w Poznaniu) wiedzą, że tak zaczynające się zdanie grozi fatalnym błędem prowadzącym do najstraszliwszej w nauce konsekwencji – do ośmieszenia. Gdyby wszystkie osobniki były homoseksualne, nie byłoby reprodukcji gatunku. To prawda. Ergo: homoseksualizm jest anomalią. Nieprawda. Bo również: gdyby wszystkie osobniki zostały akademikami w Poznaniu, państwo by upadło, bo nie byłoby komu np. prowadzić lokomotyw ani obsługiwać wodociągów. Nie znaczy to jednak, że bycie akademikiem w Poznaniu jest przez to anomalią, nawet jeśli należy się do Klubu Obywatelskiego. Gdyby wszyscy zaświecili światło o tej samej porze, np. dokładnie o 19:30, wysiadłyby zapewne w kamienicy korki. Czy znaczy to, że nikt nie powinien o tej porze włączać elektryczności? Gdyby każdy obywatel Poznania miał pieska, psie odchody, nawet skrzętnie zbierane przez praworządnych poznaniaków do woreczków, obsmrodziłyby ten piękny gród doszczętnie. Czy posiadanie psa jest eo ipso ewolucyjną anomalią? Gdyby wszyscy… No dobrze, mam nadzieję, że pointa trafia w tej chwili nawet do akademików poznańskich, obywatelskich.
Mimo wszystko, poddam przytoczone przykłady naukowej generalizacji. Brzmi ona, odpowiednio wypowiedziana, gwoli spełniania akademickości, a więc z przytupem i namaszczeniem, następująco: Z faktu, że (1) gdyby wszystkie jednostki należące do kategorii X, podjęły działania (lub wykazywały cechę) Y, to konsekwencje takiej jednolitości zachowań (cech) byłyby negatywne, nie wynika, że (2) pojedyncza akcja Y podejmowana przez członka kategorii X jest negatywna (naganna, stanowi anomalię, jest aberracją), gdy empiryczne doświadczenie podpowiada nam, że (3) jest niemożliwe, by wszyscy X robili Y. Domniemane wynikanie (2) z (1) stanowi błąd „non sequitur”, gdy spełnione jest (3). Zaś nazwę błąd, przez Was dokonany, o Akademicy, w sumie śmiesznie prosty ale wymagający jakiejś pretensjonalnej akademickiej nazwy: „Błędem Generalizacji Zjawisk Niegeneralizowalnych” (© Wojciech Sadurski 2013). "

Cyt.  za http://wojciechsadurski.natemat.pl/49565,gaudeamus-igitur-w-poznaniu

Ważnym tekstem w rzeczonej sprawie jest też stanowisko Komitetu Biologii Ewolucyjnej i Teoretycznej PAN.

Podkreślone w nim jest, że ewolucja  nie jest procesem celowym, w związku z czym gatunki nie mają żadnych "zadań".

Dalej zaś czytamy, że:

  " Przynajmniej od czasów Traktatu o Naturze Ludzkiej Davida Hume’a rozumiemy, że nie należy twierdzić o tym jak powinno być, na podstawie tego jak jest. Biologowie ewolucyjni bardziej może niż inni uczeni są świadomi tego, że normy etyczne nie mogą być wyprowadzane na podstawie tego, co naturalne lub powszechne w przyrodzie. Dobitnie przekonuje o tym wzmiankowany wyżej przykład dzieciobójstwa. Ewolucja nie tworzy żadnych norm, to społeczeństwa je tworzą. Próby posługiwania się przy tym źle rozumianą teorią ewolucji bardzo źle się kojarzą, służyły bowiem w przeszłości do uzasadniania rasizmu i krzewienia nietolerancji "  zob. http://www.kbet.pan.pl/