piątek, 25 lipca 2014

Gamardżoba! Georgia time!

Lata temu przeczytałem książkę wielkiego Kapuścińskiego pt. Kirgiz schodzi z konia. Pamiętam zachwyt jaki towarzyszył lekturze reportaży. Gruzja, Armenia, Azerbejdżan, Turkmenistan, Tadżykistan, Kirgistan, Uzbekistan odmalowane w mojej wyobraźni wzywały. Nie było jednak jakoś okazji. Pamiętam jeszcze, że książkę wysłałem do Stanów komuś kto o podróżowaniu te regiony marzył; potem ktoś pojechał do Gruzji, a ktoś inny do Uzbekistanu. Potem  wyobraźnie zapełniły inne kraje; choć historia gruzińskiej gościnności i gruzińskich toastów pozostała mocna w pamięci.

Czemu więc od supry nie zacząć? Supra to gruzińska biesiada, spotkanie towarzyskie, gwar rozmów i toasty...a biesiadować Gruzini umieją i lubią. Coraz trudniej jednak o udział w prawdziwej suprze, bo turystów do Gruzji przyjeżdża tak wielu, że naród cały nic poza goszczeniem robić by nie mógł, gdyby każdemu suprę przybliżyć chciał. Oczywiście, że gościnność pozostała, ale supra to co więcej niż gościnność, to coś więcej niż impreza; to tradycja, rytuał.

Supra niczym deszcz przydarzyła się nam w najmniej spodziewanym momencie...spytaj kogoś kto był w Gruzji, gdzie się wybrał, a pewnie odpowie Ci, że do Kazbegi; właściwie do Stepancminda,ale i tak wszyscy posługują się nazwą Kazbegi. Wszyscy bowiem wyruszają by zobaczyć Kazbek ( Mkinwarcweri). Jeden z najwyższych szczytów Kaukazu ( 5033 m n.p.m); < najwyższy szczyt Kaukazu to oczywiście Elbrus 5642 m n.p.m, a najwyższy szczyt Gruzji to Szchara 5193 m n.p.m < zachodni wierzchołek 5068 m n.p.m). Szchara położona jest w Górnej Swaneti jednym z najpiękniejszych regionów Gruzji Ci najbardziej wytrwali, wyposażeni w specjalistyczny sprzęt zdobywają Kazbek; inni wędrują tylko do prawosławnego klasztoru położonego niedaleko Gergeti. Klasztor położony jest na wysokości 2170 m n.p.m - czeka więc nas mały spacer ( 6 km). Widoki zapierają jednak dech w piersiach! Nic nie zachwyca tak, jak góry! Do Kazbegi wyruszyliśmy z Tibilisi; przejazd słynną drogą wojenną dostarczył niezapomnianych widoków; Góry były wystarczającą atrakcją, a tu jeszcze niespodzianka w postaci supry! A dzięki komu? Dzięki Levanowi i Keto - wspaniałej gruzińskiej parze, które nie tylko zapewniła nam luksusowy "stop"; ale przede wszystkim umożliwiła nam odczucie na własnej skórze czym jest gruzińska gościnność. Był więc suto zastawiony stół, potrawy wszelakie, były dyskusje, były rozmowy, była czacza i były toasty. A pić można tylko na komendę tamady. Tamada wygłasza toasty i są to zwykle piękne, często poetyckie mowy! Udział w suprze to niezapomniane przeżycie! A jaki był początek podróży do Gruzji? O tym w następnym poście.....






poniedziałek, 21 lipca 2014

O jedności

Jedność - harmonijne współżycie i jednomyślne działanie

Jedność - wtedy, gdy jedno zdominuje drugie; wówczas jest jedność; idziemy w lewo, razem.......taka to jedność; róbmy wszystko razem, ale tak, jak ja chcę....

Zaobserwowane:

On: Nie lubię tego sera. Ona: Odkłada i coś mruczy pod nosem  On: Jak chcesz to kup go dla siebie Ona: Chcę zjeść tylko kilka plasterków więc jeśli Ty nie będziesz jadł to wyrzucimy połowę On: Mam go jeść nawet jeśli go nie lubię, dlatego,że ty go lubisz? Przecież mówiłem Ci, że mi nie smakuje...

Odsłona druga:

On: chodźmy w lewo  Ona: Lepiej w prawo, będzie szybciej;
Przez chwilę każdy idzie w swoją stronę, potem on idzie za nią...
Kto jest in charge? Walka zakończona? To je jedność?....

Jedność - fascynacja talentem, pięknem, urokiem wówczas dominację zastępuje uwielbienie...
Ale ile można wielbić? Talent musi być wielki, by jedność była...

Jedność - wspólna pasja,ale czy wówczas nie jest zbyt nudno?

Zatem albo poddaństwo, albo dominacja, albo brak jedności i każdy w swoją stronę? Ktoś musi się poświęcić...czy zawsze i czy warto?




niedziela, 20 lipca 2014

Take the time to smell the roses

Brak czasu na przemyślenie tekstu; czasu? a może chęci? niechęć do wygładzania, cyzelowania, sprawdzania, szukania źródeł; jednocześnie zaś potrzeba zanotowania, by kiedyś wrócić...kiedy? nie wiem;

Ryga - czas zmysłów

Odsłona pierwsza - targ - pięć potężnych hal (pierwotnie hale pełniły funkcje hangarów i znajdowały się w Lipawie; do Rygi zostały przeniesione w 1930 roku); sery, serki, ryby, warzywa, owoce: mieszają się smaki i zapachy;

Odsłona druga - flower market - orgia kolorowych kwiatów

Odsłona trzecia - ryska starówka, którą opływa Dźwina; Jest Katedra św. Piotra, jest Dom Bractwa Czarnogłowych, Dom Kotów, fragmenty murów miejskich, pomnik Rolanda,jest tłum turystów i gwar. Akurat odbywa się międzynarodowy festiwal chórów więc można usłyszeć dobiegające z różnych zakątków śpiewy;
Jest też kościół św. Jakuba, w którym kazania wygłaszał Piotr Skarga.

Odsłona czwarta - ulica Alberta - przepiękne budynki z początku XX wieku; perła art nouveau; zachwyt absolutny!

A na deser - Jurmala - nadmorski kurort; 25 minut pociągiem z Rygi; cisza, spokój, piękne wille; i urokliwa plaża; długie spacery i bezkres morza.

Była też wycieczka na obrzeża Rygi, w miejsce, gdzie twórcy graffiti dają upust swym myślom, a także spacer do dawnej dzielnicy żydowskiej; był też posh bazar Bergs; było "tarasowanie" w hotelu Albert i "widokowanie" w sky bar w Radissonie Latvia ( bo Radissonów w Rydze jest pod dostatkiem - doliczyłem się czterech; Latvia jest chyba najlepszy, ale i tak pachnie dawnym hotelem Intourist....co jest kontrastem dla ogólnego uczucia świeżości miasta).

Podziwiam parki i odczuwalne bogactwo dawnego hanzeatyckiego portu.

Wiele jest akcentów związanych z "Ryga Europejskie Stolica Kultury 2014" - jeden szczególnie przykuł moją uwagę. Na Bulwarze Wolności, w miejscu, gdzie stał kiedyś pomnik Lenina umieszczono instalację "Monument Wars" - cztery różne figury, które pojawiają się i znikają, by ustąpić miejsca kolejnym - tak jak zmieniały się wpływy, którym podlegała Łotwa. Mamy więc Maryję Dziewicę (Polska), czarną Barbie w ludowym stroju szwedzkim, pomnik cesarza Wilhelma oraz kopię pracy Gustava Klucisa symbolizującą wpływy ZSSR.

niedziela, 4 maja 2014

Z mapą na kolanach...

Kiedy byłem małym chłopcem...marzyłem o mapie, wielkiej, poszarpanej mapie świata. Mapie kryjącej nieznane przygody. Marzenie o mapie mieszało się z marzeniem o globusie. Ten stary, porządny, ze wspaniałą, drewnianą podstawą w domu znajomej rodziców fascynował.
Marzenie zostało zmaterializowane połowicznie. Nad biurkiem wiele lat temu zawisła mapa Polski:-), prezent od rodziców. Olbrzymia! I tak podróżowałem po tej krainie dzieciństwa. A okresowo przyozdabiałem ją kartkami-wlepkami...a to z okazji jakiejś ciekawostki właśnie przeczytanej, a to z okazji konieczności nauki na sprawdzian z geografii. Kilka lat temu zostawiłem tę mapę...z nadzieją,że ktoś inny będzie z fascynacją spoglądał na kawałek świata. Pasja podróżowania palcem po mapie jednak pozostała. Czasem podróżuję z google, a czasem z mapą na biurku. Dziś zaś z mapą świata na kolanach. Zapisuję, gdzie chcę pojechać. Kolejność przypadkowa.

1 Australia
2 Nowa Zelandia
3 USA
4 Kanada
5 Meksyk
6 Kuba
7 Jamajka
8 Brazylia
9 Peru
10 Argentyna
11 Islandia
12 Grecja
13 Teneryfa
14 Szkocja
15 Norwegia
16 Kenia
17 Maroko
18 Tajlandia
19 Laos
20 Kambodża
21 Wietnam
21 Malezja
22 Singapur
23  Indie
24 Nepal
24 Sri Lanka
25 Uzbekistan
26 Izrael
27 Egipt
28 Kenia
29 Tanzania

A potem? Potem pojawią się nowe marzenia, jak to w życiu:-)

środa, 30 kwietnia 2014

Los

Mojry - w mitologii greckiej, córki Nocy, wg innej tradycji Zeusa i Temidy albo Ananke: Kloto, Lachezis, Aitropos. Boginie przeznaczenia i losu każdego człowieka. Kloto (Prządka) i Lachezis (Obdarzająca) przędły nić ludzkiego życia, Atropos (Nieodwracalna) przecinała ją, gdy nadchodziła chwila śmierci. Były też strażniczkami ładu panującego we wszechświecie i w stosunkach między ludźmi, cyt. za: Słownik kultury antycznej, red. L. Winniczuk, Warszawa 1988.

Tradycyjnie przemierzam miasto swe. Spoglądam na ludzkie twarze. Domyślam się ich losu. Patrzę na twarze radosne, uśmiechnięte i te zmęczone, zorane bezsennymi nocami, mrozem i zmartwieniami. Dziś jednak dominują te pełne nadziei, wiary w to, że świat jest wspaniały. Na murku, przy kinie, dziewczyna wtula się w swego wybranka, zaplatając nogi na jego pośladkach. Obok para sześćdziesięciolatków w otoczeniu licznych toreb (wędrownego dorobku życia) częstuje się herbatką z termosu. Wędrówkę mą przerywa płacz młodej dziewczynki z ciemnym warkoczem. Prowadzą ją policjanci. Dzielni polscy chłopcy, strzegący porządku. Zbliżają się do kobiety, która najpewniej jest matką popłakującego dziecka. Krzyczą: " Czemu uczycie córkę, żeby od nas uciekała?" i zaczynają się lamenty. Twarz zmęczona staje się twarzą wojującą, a może zwyczajnie broniącą swego miejsca w świecie. Kilkanaście kroków dalej, mały chłopiec z harmonią. Bystre oczy, uśmiech namawiający do większej hojności i siedem, może osiem lat na karku. Oczy dookoła głowy. Jeszcze jeden akord. Jeszcze uśmiech do kobiety wrzucającej kilka złotych i mówiącej "Czemu się nie nauczysz lepiej grać?" (a jak pani myśli?...). Chwila dla ludzi, którzy pochylają się nad towarzyszącym chłopcu szczeniakiem. Oczy chłopca spoglądają już jednak w innym kierunku. Nerwowo obserwują sytuację, która rozgrywa się nieopodal. Szepcze "Police" i nerwowo próbuje zebrać miskę, stołeczek, psa, harmonię, rusza w wędrówkę. Spotykam go jeszcze kilka razy, jak krąży po uliczkach wypełnionych weekendowym śmiechem, krąży, bo niebezpieczeństwo nie minęło...wciąż jednak ten sam, trochę niepewny, a trochę taki, jaki dany jest nielicznym, uśmiech gości na jego twarzy.

Jak wyjaśnić jego los? Czy powinien się skarżyć, że zamiast ganiać za piłką, gania na złotówkami?

Znowu wracają w głowie przemyślenia profesora Gadacza. Trzy nici życia: faktyczność ( nie wybieramy ani czasów, ani miejsca, ani okoliczności życia), los ( różne rzeczy się ludziom zdarzają; nie potrafimy wytłumaczyć, czemu jedni mają szczęście w miłości, a drudzy nie etc) i wolność ( ta niewielka przestrzeń, która pozwala nam na zmianę i kształtowanie naszego życia; zawsze jednak w pewnych granicach). Wolność, która związana jest z ciągłą niepewnością. Za wybranym, kryje się zawsze to, co odrzucone, to co, już za nami. Pewności zaś, że wybraliśmy najwłaściwszą drogę nigdy nie zdobędziemy. Pozostaje próbować.

A czasem spojrzeć za okno, pomyśleć o losie swym i wdzięcznym za niego być. Spojrzeć na wiosnę i Tuwimem mówić:

Życie?---
Rozprężę szeroko ramiona,
Nabiorę w płuca porannego wiewu,
W ziemię się skłonię błękitnemu niebu
I krzyknę, radośnie krzyknę:
- Jakie to szczęście, że krew jest czerwona!






piątek, 28 marca 2014

w przerwie zanotowane

" (...) bo przyszłość niespecjalnie mnie interesowała. Tym bardziej że zawsze czułem swobodę. Miałem swoją wyobraźnię, swoje myśli i swoją pamięć" za: A. Stasiuk

Mam i ja!

Kilka myśli z ostatnich dni - trzeba zapisywać, bo potem uciekają; sformułowania, gdzieś umykają i pozostaje niewyrażalne.


ten świat nie jest doskonały


pieniądze psują ludzi

obok faktyczności i wolności jest jeszcze los, który życiem naszym targa

na świecie istnieją egoiści - pogódź się tym i nazwij rzecz po imieniu

wiosna już wkrótce, przestanie może być tak cholernie zimno

Kinowo:

Jack Strong reż. Wł. Pasikowski - dobre kino, przyczynek do wielu dyskusji; kto zdrajca, kto bohater? Czy świat jest czarno-biały? Czy heroizmu można oczekiwać od każdego? Ile wiemy o swoich bliskich? Bo w życiu trzeba mieć jaja.

Mandela.Moja droga do wolności - reż. J. Chadwick - chętnie wracam do biografii Mandeli;kino, lektura, życiorysy kształtują charakter.

Tajemnica Filomeny, reż. S.Fears -  temat poważny, ale i komizmu nie zabrakło; przyjemnie spędzony wieczór w Kinotece:-)

Życie na podsłuchu, reż. F. Henckel von Donnersmarc czyli nadrabianie zaległości sprzed lat;poruszający; Ballada o dobrym człowieku. 

Po projekcji napisałem do osoby, które mi ten film poleciła:

"Mieszkanie, jedno z wielu; pokój, kuchnia, łazienka; proty regał; stół, radio. W mieszkaniu tym żyje człowiek; Wstaje rano, kilka zdyscyplinowanych ruchów, golenie, poprawienie fryzury, wyjście do pracy. Człowiek bez właściwości. Stworzony przez system. A jednak, jednak słucha, a sztuka, poezja, muzyka mają moc kształtującą i to on staje się w końcu jednym z cichych bohaterów.
Nie kariera, nie pieniądze,ale wierność wartościom jest najważniejsza w życiu i wciąż ponawiane próby, by możliwie porządnie życie przeżyć"

A w teatrze: Wiśniowy Sad reż. A. Glińska

I jeszcze ze Stasiuka:

"Ale tak naprawdę coś stało się z czasem. Skurczył się. Od kapitalizmu czas się zbiega jak słaby T-shirt w praniu"

"Z naiwnym przekonaniem, że to nie kasa rządzi światem, tylko "równość, wolność i braterstwo", trafiliśmy w piekło ekonomiczne. Doświadczanie, że wszystko jest na sprzedaż i wszystko można kupić, jest uczuciem dojmującym i niezwykle dołującym."



poniedziałek, 3 lutego 2014

Jesteśmy....?

Jesteśmy więźniami własnej seksualności...?
Druga część Nimfomanki Larsa von Triera za mną.
Początkowo pusta sala kinowa, stopniowo, pod koniec reklam, zapełnia się widzami.
I tylko tego szaleńczego chichotu, wydawanego przez jedną z oglądających, nie rozumiem...
Wprawdzie na początku wciąż jeszcze bawieni jesteśmy satyrycznym ujęciem seksu, ale już po chwili w inne tony przyjdzie się nam wsłuchać....cierpienie, samotność, wstyd, wykluczenie, coraz mocniejsze sceny. Wydaje mi się czasem, że coś już w życiu widziałem i coś już przynajmniej wyobraźnią objąłem, a jednak były momenty, kiedy chciałem wyjść. Mocne uderzenie.We władzy prymitywnych instynktów pozostajemy...

czwartek, 2 stycznia 2014

noworoczny impas 2014

Nie, nie jest źle, jest dobrze, a nawet bardzo dobrze.Uczciwie, zupełnie nie po polsku, przyznać należy, że życie dobrze mnie traktuje; choć wiadomo, że czasem są upadki i wzloty, a kto słuchał muzyki w liceum tekst zna.

Impas dotyczy zupełnie czegoś innego. Języka i od dawna we mnie tkwiącego przekonania, że język jest nie tylko nosicielem znaczeń, ale i sam coś znaczy. A jeśli tak, to dwie drogi pisania się rysują: oddać się językowi, pozwolić się prowadzić, niech sam język tworzy rysy, charakterystyki, style, zabawne zestawienia, niech jego brzmienie tworzy wydarzenia. To zawsze mnie pociągało, wsłuchać się w język; bez misji, bez uprzedniej treści do przekazania, czysta zabawa. Droga druga: język jest przezroczystym narzędziem, - zatem to ja poznaję, opisuję. W moim zaś wypadku zapisuję. Drugie podejście nieco naiwne, wciąż jednak pozostaje kuszące.A jeśli uwzględnić fakt, że nie lubię robić notatek (bo wciąż je gdzieś gubię), a blog jest wciąż w tym samym, wirtualnym miejscu, to droga czystego opisu/zapisu staje się pociągająca. Dawniej notatki byłby pewnie czynione w kalendarzu, a teraz, choćby wyrywkowo można odnotować wydarzenia tu. Czy kiedyś do nich wrócę? Pewnie nie, ale dobrze jest wiedzieć, że jest do czego wracać.

Subiektywny wybór wydarzeń ostatnich; kolejność dowolna, chronologia też:

"Papusza" -( reż. Joanna Kos-Krauze, Krzysztof Krauze); wspaniała Jowita Budnik, poruszająca muzyka; wszystko niezwykle malarskie, poetyckie; wędrować z taborem; rola pisma (?); ludzkie losy, wyboru; talent - błogosławieństwo i przekleństwo. Kilka rozmów z osobami, które jeszcze pamiętają akcję osiedleńczą, kilka myśli o tych wszystkich skrzywdzonych ludziach.

"Płynące wieżowce", które zwykłem nazywać Płonącymi wieżowcami (skąd to przejęzyczenie?) (reż. Tomasz Wasilewski) - piękny, wzruszający film; dobrze zagrany; pamiętam, że siedziałem i myślałem, że niczego nowego się z niego nie dowiem, ale po chwili, może dwóch, film mnie wciągnął i zmusił do myślenia. Zdecydowanie potrzebny; lepszy niż "Siła przyciągania" Freiera Falla. Dużo bardziej przekonywujący; i ...smutny, bo ostatecznie wszyscy mają tam  przerąbane ( zmiana rejestru języka?); czym jest miłość? czym jest chęć utrzymania statusu quo?

Wieczorna, a właściwie nocna wizyta M., miło było się zobaczyć, choć nie przestaje mnie opuszczać przekonanie, że znajomość ta obumiera i próby jej reanimacji, jako skazane na porażkę, zbytecznym są trudem (choć trudzę się coraz mniej:-) ; a szkoda,  bo psychika i  historia tego człowieka wciąż mnie interesuje, a poczucie humoru wciąż bawi.

Spotkanie ( jedno z wielu ostatnio) z Ma. - ten sam urok, i ta sama czerwona pomadka; i zawsze ta sama wielkoduszność do świata.

Piwkowanie wieczorne z W. - wychodzi na to, że jestem skrajnie nietolerancyjny - nie umiem ( poza nielicznymi, ale to bardzo nielicznymi wyjątkami) wymienić wad swoich przyjaciół, znajomych etc Wnioskuję więc, że spędzam czas tylko z tymi, których akceptuję w 100% i w których nic mnie nie wkurza. A może należałoby nad sobą pracować i utrzymywać kontakty także z tymi, w których coś mnie irytuje? Pocieszające, że ludzie z mojego otoczenia wiele mych wad wymienić umieją (a zatem ja święty nie jestem, a towarzystwo mam wyrozumiałe).

"Przedstawienie świąteczne" reż. K. Janda - rodzinno- świąteczne wyjście do teatru; śmiesznie, ładnie, w dobrym tempie; można się pośmiać;

"Alicja, Alicja" reż. M. Seweryn - problem ważny; aktorki piękne i zdolne; i trudno jest się do czegoś doczepić; ale całość niespecjalnie mnie poruszyła; ciarek nie miałem; już chyba tylko muzyka jest w stanie wywołać we mnie jakieś emocje;

Piwkowanie w "Kuflach, kapslach" z K. i rozmowy na czym polega biznes i czym jest uczciwość w biznesie. A potem świetny deal w Pizza Hut - trzeba wiedzieć z kim się w miasto wypuszczać jeśli szuka się dealu.

Wódka przedsylwestrowa i raz jeszcze myśl, że miejsce jest zupełnie bez znaczenia, ważne z kim.

Sylwester w oparach...kurzu; nowe doświadczenie; wspomnienie przysięgi wojskowej? wiejskiej zabawy?;

Rozpoczęta lektura książki S. Kopera "Alkohol i muzy. Wódka w życiu polskich artystów" - materiał ciekawy, język mało fascynujący.

W ramach wymiany między znajomymi lektura "Chuć czyli normalne rozmowy o perwersyjnym seksie" (E. Wanat, A. Depko) - czasem człowiek myśli, że wie dużo, a nie wie prawie nic:-)

Wyjątkowy spacer po opustoszałej, wieczornej Warszawie.

Odgrzebałem gdzieś w necie, dawny talk show Raczka - miło posłuchać Jandy, Umer, Waldorffa - zdecydowany highlight czasu świątecznego.

Galeria podróżników - ilu ludzi, tyle sposób na życie.

Pytanie o facebook - co skłania ludzi do raportowania o każdej wizycie w klozecie? Czy czymś się od nich różnię? A może dzieli mnie od nich tylko kwestia technologii i szybkość raportowania? jak zmienił się świat? czym jest rozmowa dziś?

I tak mógłbym bez końca, ale po co?


czwartek, 12 grudnia 2013

przeczytane dziś gdzieś....

Ludzie nie rozmawiają ze sobą, wymieniają tylko informacje....so true, so sad.

Jak w pracy? Spoko. Wszystko dobrze? Tak, dużo spraw na głowie. Kupiłem bilety do Aten. Fajnie. A my jedziemy na Mazury. Super. No to cześć! sounds familiar?


piątek, 1 listopada 2013

Po przerwie - kinowo - jesiennie

Nie mam ostatnio ani czasu, ani chęci na pisanie. Ma to też oczywiście swe dobre strony. Przynajmniej nie przyczyniam się do zaśmiecania netosfery. Z braku śmieci ktoś może z nudów ruszyć się sprzed komputera, trafić do biblioteki i spędzić na przykład kilka nocy z Dostojewskim.

Głowa już coraz gorsza (?) i jak nie odnotuję, to kolejne obejrzane filmy zacierają mi się w pamięci ( być może to naturalna selekcja, widocznie wstrząs był żaden, albo za mały, by film został zapamiętany).

Odnotowuję zatem tylko dwa, które wciąż jeszcze pamiętam z ostatnio obejrzanych:

"W imię.." Małgorzaty Szumowskiej - napisano o tym filmie dużo; co napiszę ja? Ostatnia scena całkowicie według mnie zbędna ( podobnie jak zbędna była ostatnia scena "Pokłosia" Pasikowskiego). Sam film dobrze skrojony i poruszający - dramat człowieka rozdartego, targanego silnymi emocjami, człowieka, który wie i czuje - zdecydowanie dobry film.

"Ida" Pawła Pawlikowskiego - w filmie tym nie ma jednej fałszywej nuty; zamiast epatowania brutalnością jest miejsce na wyobraźnię widza; genialna Kulesza; warto zobaczyć i pomyśleć nad tym, jak skomplikowane są człowiecze losy.

niedziela, 8 września 2013

life is divided into the horrible and the miserable

22:50 Kino

Zaskakująco dużo ludzi

Reklam więcej nawet niż zwykle

23:07 Blue Jasmine by 77 y old Woody Allen

Tym razem San Francisco

Złudzenia, złudzenia, złudzenia, a jakie jest życie wiadomo:-)

Czy zachwyca? Chwilami, choć inni mówią, że super!

piątek, 9 sierpnia 2013

Mark Rothko

Zachwyca czy nie zachwyca?

"Nie będę zbyt zuchwałym utrzymując - pisał Julian Klin - Kaliszewski w Szkicach z roku 1868 - że ani jeden z podziwiających Rafaelowskie arcydzieło nie zachwyca się z głębi przekonania ale na zasadzie, jeżeli ukształcony, oklepanych formułek znawstwa sztuki lub też, wedle przysłowia <<za panią matką pacierz>>, na wiarę i okrzyk uwielbienia innych" cyt. za Kulturowa teoria literatury. Główne pojęcia i problemy, red. M.P. Markowski, R.Nycz, Kraków 2010, s.12.

W Muzeum Narodowym w Warszawie możemy do końca sierpnia 2013 oglądać wystawę "Mark Rothko".

I jak intymne spotkanie z dziełem zrealizować skoro wiemy, że to jeden z najwybitniejszych malarzy XX wieku? I jak kontemplować i dać się obrazowi pochłonąć skoro tłumy podziwiają razem z nami?  I czy można się nie zachwycić? Czy 87 milionów dolarów za obraz Rothki to dużo czy mało?

Na wystawie możemy obejrzeć 17 obrazów Rothko, które - co istotne - ilustrują nie tylko to, co najbardziej dla artysty charakterystyczne (malarstwo pół barwnych), ale także obrazy z początku jego twórczości (jeszcze w ramach). Zobaczymy też Biblię dla dzieci, którą Rothko ilustrował. Całość uzupełniają książki i płyty ze zbiorów artysty. Aranżacja wystawy bardzo klasyczna.

Organizowane przez Muzeum wydarzenia towarzyszące wystawie są niewątpliwie interesujące.Skoro jednak najważniejszy jest bezpośredni, emocjonalny kontakt z dziełem ( a tu
istotna jest odległość, oświetlenie, aranżacja), to chyba warto zapolować na moment samotności w muzeum i posiedzieć, popatrzeć i odczuć czy zachwyca czy nie?


czwartek, 8 sierpnia 2013

O zaskoczeniu młodością - temat niezrealizowany

Piszę dla siebie więc nie powinienem martwić się o tych, którzy na tortury grafomaństwa skazani być mogą. A jednak jakieś wewnętrzne kryterium nakazuje nie pisać zbyt często - zgodnie z zasadą, że grafomaństwo popełniane niezbyt często podobnie jak nudna przemowa, o ile niezbyt długa, jest do zniesienia.

Życie płynie tak szybko, że to co za słuszne zapisania uważałem dwa tygodnie temu, teraz zostało przez coś innego w głowie wyparte.

Nie mam więc już wewnętrznej potrzeby o krakowskich wędrówkach się rozpisywać,choć wystawa pt. Ekonomia w Sztuce zorganizowana przez Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie materiał do przemyśleń pozostawiła. A były jeszcze przecież pogawędki z flisakiem, który łódź swą sam zbudował, były wędrówki po miejscach po wielokroć już odwiedzanych. Były też jednak nowe/stare odkrycia: Plac Szczepański (piękny Pałac Sztuki - nie dość jednak piękny by zainteresować młodą kelnerkę z Charlotte), była wizyta w Fabryce Schindlera, był też spacer w Podziemiach Rynku i spojrzenia na pięknie ilustrowaną księgę - przewodnik po Krakowie autorstwa Ambrożego Grabowskiego ( to on ustalił imię autora ołtarza w Bazylice Mariackiej). Była też orgia smaków. Jakże zapomnieć można grillowane brzoskwinie z kremem amaretto i syropem klonowym na tarasie z widokiem na Wisłę jedzone. Jak zapomnieć o tatarze z dorsza z anchovies i kaparami i innych pysznościach serwowanych przez restaurację Hotelu Pod Różą. A jednak zapomnieć można, wszystko to już odległe. Nawet pierwszy oddech Zakopiańskim powietrzem już w przeszłość odszedł.

Powrót do Warszawy i poszukiwanie nowych inspiracji. Pogoda upalna do wylewania zachwytów nie skłania. "Dziewczyna z Szafy" ciekawa i coś magicznego w tym filmie jest, ale to wciąż nie to; "Frances Ha" dobrze skrojone i przez wielu wysoko oceniane, niestety z mojej strony momentami znudzenia okupione w dusznym kinie. "Konser" - posmak dzieła, świata marzeń, sztuki i pytań o to co fałszem jest, a co nie jest i czy uczucia można sfałszować. Bardzo dobry, ale wciąż to nie coś o czym bym myślał przez dni całe.

Ostatnia deska ratunku w Dehnelu ( wycinek z Tygodnika Powszechnego 3 III 2013 - Jacek czyta Jaroława- wciąż z biurka zerka i o kunszcie autora przypomina). To jeden z moich ulubionych pisarzy. Cenię go za frazę piękną ( ktodziś tak język traktuje, kto cyzeluje, przestawia, zestawia, czyta głośno i słucha czy dobrze brzmi).

"Młodszy księgowy" kusił mnie od długiego czasu. Brałem tę książkę w Empiku do ręki, czytałem, patrzyłem na cenę i odkładałem. W chwili słabości kupiłem jednak. Skoro to zbiór felietonów różnych to nie może nas zdziwić, że są tam fragmenty ciekawsze i mniej ciekawe - to naturalne. Są jednak perełki prawdziwe, ironią przyprawione.

Fragmenty zapisuję ( kiedyś zapisywałem ręcznie, teraz reflektuję, że poza nielicznymi wyjątkami prawie w ogóle ręcznie nie piszę) ku pamięci:

"Często odpowiadam zatem, że natchnienie nie istnieje, jest tylko chęć do pracy ( tak mawia moja matka, malarka, która z jakichś tajemniczych przyczyn przez lata była, jak się zdaje, wyznawczynią raczej protestanckiej etyki pracy niż romantycznych koncepcji artystowskich). Ale to nieprawda. Można bardzo, bardzo chcieć zabrać się do  pracy i nie mieć o czym pisać, można też mieć ogromną potrzebę napisania tekstu całkowicie niemal ułożonego w głowie, a nie móc przysiąść za biurkiem czy choćby zaszyć się gdzieś z kartką. Natchnienie jest, jak się zdaje, pewną formą pracy mózgu czy może raczej: współpracy jednej funkcji mózgu z drugą. Kojarzącej z przetwarzająco - rozbudowującą. (...) Dominikanin gra w domino z dominą w dominie.(...)  I tu, jak się zdaje, dochodzimy do sedna: natchnienie, które jest po prostu efektem dobrze działającej wyobraźni, właściwej wszystkim dzieciom, a przez większość dorosłych ludzi (niesłusznie, jak sądzę) traktowanej jako zbędne rojenia, <<głupie myśli>>  - to dopiero początek. To, co wielu czytelnikom wydaje się jakimś otoczonym romantyczną, nadprzyrodzoną aurą cudem, niedostępnym <<zwykłemu śmiertelnikowi>>, jest właściwie w zasadzie wszystkim, leży na wyciągnięcie ręki. To natomiast, co często się pomija machnięciem ręki, cały <<warsztat>>, mało widowiskowe literackie wkręcanie śrubek, oliwienie łożysk, heblowanie zadziorów, stanowi właśnie o jakości tekstu; to właśnie wprowadza nas, czytelników, w metafizyczne dreszcze nad porażająco celnym zdaniem czy poruszającym rozdziałem powieści. <<Co>>, czyli zdanie o dominie i dominikaninie, jest jeszcze niczym, błahym zaczątkiem, igraszką wyobraźni - dopiero <<jak>> może stworzyć literaturę".

cyt. za J.Dehnel, Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu, Warszawa 2013, s. 22-24.


I jeszcze:

"Jeśli nie znajdujemy pocieszenia w żadnej z religii, to zostają nam chyba tylko sztuka i literatura. Nie wyjaśnią cierpienia ani zła, bo tych nic nie wyjaśni, ale pomogą - jeśli nie nam, to kolejnym pokoleniom - znosić je w bardziej świadomy sposób". Tamże, s. 29.

A na koniec rada dla rodziców:

"Wszyscy rodzice popełniają jakieś błędy wychowawcze, nasi też je czasem popełniali. Ale jednego wystrzegali się jak ognia: traktowania nas jak odmóżdżonych kretynów. Tymczasem przeglądając niekiedy książki dla dzieci, mam wrażenie, że wielu autorów, wydawców i co za tym idzie, rodziców (bo to oni przecież generują popyt) uważa, że dziecko to stworzenie, którego poziom umysłowy plasuje się gdzieś między fikusem a chomikiem, ergo należy je odżywiać jakąś drobno utartą papką literacką. Zamiast pięknych, nieoczywistych ilustracji, w których czai się magia i miejsce na wyobraźnię, dzieciom serwuje się kolejne odgrzewane kotlety postdisneyowskie, uładzone buzie i drzewka oraz domki w oczywistych kolorach. Zamiast świetnych książek, które zmuszają do refleksji, posługują się purnonsensowym poczuciem humoru, uczą łamać standardowe myślenie, wzbogacają język o wyrazy rzadkie i powabne (jak Bracie Lwie Serce Lindgren, autentyczna wersja Kubusia Puchatka Milne'a czy Alicji Carrolla, Wyprawa na Żmirłacza tegoż, limeryki Leara, wspomniane już baśnie Wilde'a), serwuje się dzieciom podróby: coś, co łatwo wchodzi, idzie utartym torem, nie stawia żadnych wyzwań, słowem: czerpie pełną garścią ze światowego banku namiastek estetycznych i intelektualnych.(...) Zdrowe kości, żołądek i płuca przydają się w życiu, ale bogata wyobraźnia, dociekliwość, dobry gust i nawyk czytania wymagającej literatury przydają się nie mniej.(...) Jeśli nie karmią państwo dzieci wyłącznie frytkami (....) zadbajcie też o ich dietę literacką, żeby po latach mogły wspominać nie tylko przedświąteczny wystrój w centrach handlowych i swoją pierwszą grę na konsolę, ale też wspaniałe książki (...) " Tamże, s. 294-295.


I tym sposobem  czasu już brak na napisanie o tym, o czym pierwotnie być miało czyli o młodości i towarzyszącej jest sile.

wtorek, 9 lipca 2013

Podróżniczo

"Gdzie jest tata? Zawołaj ojca. Nie ma go. Jak zwykle wszystkich przepuszcza. Dżentelmen. Masz ojca dżentelmena. Tak, i na pewno wejdziemy ostatni. Nie mędrkuj."

Takie to oto rozmowy można było usłyszeć stojąc w kolejce, a właściwie w ścisku, do polskiego busa. I mógłby to pewnie być początek jakiejś miłej przypowiastki o tym jak trudno być w dzisiejszych czasach dżentelmenem i jednocześnie dumnym ojcem córek, które chciałby wejść do autobusu pierwsze, a nie ostatnie.

Gdybym zdecydował się na tę narrację, to być może udałoby mi się jakoś ogarnąć ten wyjazd o szaleńczym tempie w ramy. Stwierdziłem jednak, że bliższy prawdzie będzie zapis migawkowy. Tak jak migawkowe były pomorskie chwile.

Publiczny wymiar tekstu wprowadza pewne ograniczenia. Nie mogę pisać o tym, co najciekawsze, czyli o ludziach, o emocjach, o inspiracjach. Autocenzura działa. Zachowuję więc w pamięci te dni jako ciekawe i tylko w migawkach odnotowuję niektóre momenty.

Do Trójmiasta wpadam raz w roku. Trójmiasto jest super i wciąż mnie zaskakuje.

Dlaczego lubię Trójmiasto? Bo jest różnorodne. Można tam spędzić czas aktywnie, imprezowo i czasem plażowo.

Highlights tegorocznego wyjazdu ku pamięci:

Rowerowy trip z M. - Od murali na Gdańskiej Zaspie do klifów w Orłowie, a w drodze powrotnej Nowy Port ( Latarnia Morska, postindustrialne klimaty i Perła Bałtyku - dobre jedzenie i ciekawy klimat, a widok na tramwaj...)

Czterogodzinny rejs na holenderskim trójmasztowcu Minerwa po Zatoce Gdańskiej

Spacer po Sopocie

Kajakiem po Motławie z A. czyli spojrzenie na Gdańsk z innej perspektywy

Super wieczór w Klubie Ludzi Morza Zejman położonym na Wyspie Spichrzów

Spotkanie z podróżnikami w Południku 18. i fotograficzna podróż przez Tajlandię, Laos, Kambodżę, Wietnam i Malezję

CS śniadanie w Parku Reagana

Plażowanie i kąpiele w zaskakująco ciepłym Bałtyku

A poza tym knajpy, knajpy, knajpy i rozmowy, rozmowy, rozmowy!

Odnotowuję niektóre: Młody Byron w Dworku Sierakowskich w Sopocie, Stacja Deluxe w Gdańsku, i tamże Browar Piwna, W starym kadrze  i tradycyjnie już Pikawa.
Dla pragnących widoków: restauracja Panorama w Zieleniaku ( XVI piętro) - super panorama Gdańska! High 5 Bar w Hiltonie oraz po sąsiedzku restauracja Cała Naprzód w Ośrodku Kultury Morskiej.
Dla szukających luksusu  lobby bar w Grand Hotelu w Sopocie - ściany są pełne portretów sław, które kiedyś gościły w hotelu więc jeśli ktoś lubi relaks w otoczeniu gwiazd to jest miejsce nie do przegapienia.

Notabene wybudowany w 1927 roku Grand Hotel w Sopocie jest powieleniem Grand Hotelu wybudowanego w 1911 w Szczawnie Zdroju, a dociekliwi znajdą w hotelu oryginalne, sygnowane elementy z 1927 roku.

Powrót do rzeczywistości! A podróże, nawet krótkie dają poczucie wolności...

A za rok pewnie przyjrzę się Gdyńskiemu modernizmowi....warto wybiegać myślą w przyszłość.
Kruzensztern



wtorek, 21 maja 2013

Szaleństwo dokonane

Szaleństwo dokonane; czy z zaklętego kręgu jest wyjście? czy pozostaje wieczny ruch banału?

" Nie zawsze jest miejsce i czas, żeby czytać Sartre'a w oryginale od tyłu do góry nogami", a właściwie nie ma go w ogóle; Beckett? "- Beckett to nie jest przypadkiem jakiś tenisista?"

"(...) pomniejszanie mózgu! Za dużo myślisz?Wspominasz?Rozważasz? Zastanawiasz się, dlaczego spotkało cię tyle cierpienia? Pomniejszenie mózgu wybawi cię od tych kłopotów"

Przyznaję, że "Wojny polsko-ruskiej" nie przeczytałem. Nie dlatego,że nie było na to czasu, nie dlatego,że nie próbowałem. Próbowałem dwa razy i nie dałem rady, choć argumenty o twórczym wykorzystaniu języka pospolitego były mi znane.Przyznaję, że przez rozklekotany język "Wojny" nie przebrnąłem.

Dane mi jednak było być na jakimś spotkaniu z autorką. Musiało być to dobre dziesięć lat temu, w jakimś teatrze; pamiętam  hecę z gaśnicą i zapisane w pamięci wrażenie, że autorka nie najlepiej chyba czuje się w roli osoby odpowiadającej na pytania. Ostatecznie co miała do powiedzenia, to już napisała (albo napisze), po co więc dopytywać...

Sięgnąłem po "Kochanie, zabiłam nasze koty". Właściwie to nie tyle sięgnąłem, co została mi ta pozycja podsunięta. Tym razem zabawy językiem mnie zaciekawiły. Czytałem z zainteresowaniem, czasem z uśmiechem. Grzebanie w literach, bezkres fascynującego mnie coraz bardziej morza, te wszystkie rozklekotane tożsamości, lajkujące i hejtujące, a w chwilach nielicznych wątpliwości wrzucające pytanie na grupę. To szaleństwo bez metody, banał, bieg. Może to wszystko nieco wtórne, ale bardzo dobrze napisane!

Dobre na piątkowy wieczór!

"Piątek!Strzeżcie się wszyscy niepijący, niepalący, nieatrakcyjni seksualnie, neurotyczni, zaburzeni, pogrążeni w depresjach, nieposiadający na Facebooku pięciu milionów przyjaciół. Starzy, karmiący piersią i niemogący przez to się nawalić, nieposiadający lamborghini, grubi, niekorzystnie wyglądający w składających się wyłącznie z ramiączek sukienkach i spodenkach uszytych z samego paska"

W sobotę kupimy małpkę i zapomnimy o poszukiwaniu sensu w tym świecie bez sensu. Zatopimy się w " (...) ten wielki postindustrialny dystrykt nad rzeką, opanowany przez rozmaitych niezbyt tryskających osobistym szczęściem emigrantów. Pewnie zresztą niektórzy z was tam mieszkają, cóż, to teraz modne....Dla mnie to ciągle jedna z tych dzielnic, o których bezustannie mówi się, że << ze względu na niskie czynsze coraz więcej artystów zakłada tu pracownie i galerie>>, <<taje się powoli mekką zwiedzionych tanimi mieszkaniami artystów>> (....) i inne farmazony agentów nieruchomości, chcących ściągnąć histerycznych snobów do tutejszych zawilgłych mieszkań o popsutych żaluzjach i fekalnym zapachu"

Cyt. za Masłowska D., Kochanie, zabiłam nasze koty, Warszawa 2012.

poniedziałek, 6 maja 2013

Gombro, Gombro.....

Gombro zawsze aktualny.

Wszak nasza umysłowość wciąż jeszcze na punkcie tak Polski, jak i nas samych nie dość jest swobodna.

Tyle lat temu Gombro pisał: "Zbyt silny jest w nas dotąd ten kompleks polski i zbyt obciążeni jesteśmy tradycją. Jedni (do nich należałem) nieomal boją się słowa <<ojczyzna>>, jakby ono cofało ich o 30 lat w rozwoju. Innych wprowadza natychmiast na tory obowiązujących w naszej literaturze szablonów." i dodawał:  "Uzyskać - to najważniejsze - swobodę wobec formy polskiej, będąc Polakiem być jednak kimś obszerniejszym i wyższym od Polaka" (W. Gombrowicz, Trans-Atlantyk, Kraków 1988, 5-6).

A u nas co? Zamieszanie, oburzenie, oskarżenia; a wszystko za sprawą akcji "Orzeł może"!

Polskość jest cenna, nie znaczy to jednak, że nie należy jej wciąż poddawać przemyśleniu. Tylko ta bowiem będzie żywa i znacząca.

Wciąż nowej formy szukać, a czemu nie?

A właściwie to nie o "Trans-Atlantyku" miało być; Miało być o "Dzienniku". Miejsce jednak, gdzie stoją zwykle trzy tomy "Dziennika" jest puste. "Dziennik"  wypełnia bibliotekę kolegi (notabene podczas ostatniej dyskusji zaobserwowałem pewną liberalizację poglądów - czy to wpływ Gombrowicza?). Niech wypełnia, odsetek nie naliczę, bo gdyby mi rzeczony kolega odsetki naliczył za przytrzymywanie innej liczącej tysiąc stron książki to już dawno bym zbankrutował.

Miało być o tych wszystkich zabawach słowem: "Czymże tedy jesteś, Bosko Komedio? Czy niezdarnym utworem wielkiego Danta? Czy potężnym utworem wielkiego Danta? Czy potwornym utworem niecnego Danta?", "Piesek biały, smaczny", "Przemiłe zjadłem śniadanko". Bez tekstu rady jednak nie dam.

A styl ten i zabawa słowami miała mnie do tekstu na który oczekuję doprowadzić. Wszak w pamięci słowa Gombra wciąż tkwią mocno:

"Źródła moje biją w ogrodzie, u wrót którego stoi anioł z mieczem ognistym. Nie mogę tam wejść. Nigdy się nie przedostanę. Skazany jestem na wieczyste krążenie wokół miejsca, gdzie świeci się moje najprawdziwsze oczarowanie. Nie wolno mi, bo ...te źródła wstydem tryskają, jak fontanny! (...)"

oraz

"Nikt nie domyśla się nawet bezmiarów mojej dezercji. Nie darmo Ferdydurke kończy się zdaniem: <<Uciekam z gębą w rękach>>"   cyt. za Gombrowicz , Dziennik

A na jaki tekst czekam?

Na "Kronos" czyli intymny dziennik Gombrowicza, który ma ukazać się jeszcze w tym miesiącu. Zobaczymy czym teraz na Gombro zaskoczy, czym sprowokuje, czym oczaruje....

A w Empiku jest nawet opcja "zamów przed premierą" - zatem do dzieła!

A wszystkim szczęśliwym abiturientom, którym dane było przeczytać Gombrowicza i polskość swą przemyśleć, powodzenia na jutrzejszym egzaminie!

niedziela, 14 kwietnia 2013

Trzeba wierzyć w ludzi

Trzeba wierzyć w ludzi, w to,że są dobrzy i życzliwi. Inaczej się nie da się żyć. Inaczej stracimy część swego człowieczeństwa.

Dosyć powszechnie jest znany  "Pamiętnik Anny Frank". Mniej z nas słyszało jednak o przyrodniej siostrze autorki, a wcześniej koleżance z podwórka - Evie Schloss. Dziś obejrzałem z nią rozmowę; w przeciwieństwie do Anny przeżyła obóz. Po wyzwoleniu, ojciec Anny, którego znała jako ojca swej koleżanki, ożenił się z jej matką. Tym sposobem Eva stała się przyrodnią siostrą Anny. Co mówiła?
Zaznaczyła, że kochała życie i nigdy nie straciła nadziei, że jakimś cudem przeżyje obóz, dodała jednak, że trauma pozostała - w obozie straciła ojca i brata. Nienawidziła całego świata. Podkreśliła, że to jej ojczym - Otto ojciec Anny Frank, który stracił wszystkich bliskich podczas wojny - uświadomił jej, że na świecie, pomimo wszystkich niegodziwości, jest mnóstwo wspaniałych ludzi.

Jeśli żywimy nienawiść to uderzy ona  nie w tych,których nienawidzimy, ale ostatecznie w nas. Jeśli zaś, czasem wbrew rozumowi, uwierzymy w dobro świata, to ujrzymy go dobrym.

czwartek, 21 marca 2013

Zaległości

Zaległości mają to do siebie, że lubią się nawarstwiać. To, co masz zrobić dziś odkładasz na jutro, a jutro przekładasz to na pojutrze. Pojutrze zaś już coś innego dopomina się o swoją kolej. I tak zaległości krążą po głowie.

Miałem zamiar napisać o wrażeniach z "Niewidzialnej wystawy" ( ciekawe przedsięwzięcie z co najmniej kilku powodów; dość powiedzieć, że jeśli chcemy na nowo poczuć zapach jabłek czy w zupełnie nowy sposób odnieść się do szelestu stóp, to warto pójść; powodów jest zresztą więcej), o super muzyce i inspirującym przesłaniu filmu "Sugar Man" i o dobrej kawie w Kinotece ( lubię i polecam to kino). Potem do listy dodałem konieczność opisania wrażeń z Sokotry przy Wilczej ( kurczak mniam) i spotkania dawno niewidzianego prezesa i koleżanki, której kalendarz jest dla mnie łaskawszy.

Nim jednak zdołałem to uczynić o swój czas domagała się "Warszawa 1935"  ( cóż to za muzyka? czy to barwne dwudziestolecie międzywojenne?) Jak jednak pisać o filmie, skoro w głowie dźwięczą jeszcze instrumenty i chciałoby się napisać coś o wspaniałym koncercie Quantum Threeory.

A na pióro czeka jeszcze przecież przyjęcie z widokiem na Warszawę i śniadanie w miłym towarzystwie.

Cóż nie da się wszystkiego pismem objąć; czasem zaległości muszą zgodzić się na to, że tak jak szybko zalegały, tak też szybko odpłyną w niepamięć.

Dziś piszę dla siebie; traktując przestrzeń wirtualną jako dobre miejsce na zapisanie czegoś, co zapisane na kartce odleci w stos setek zapisków i przepadnie.

Znowu prof. Bauman:

"Najbardziej nagminną i nieuleczalną odmianę stresu wywołuje zderzenie dwóch równie niezbędnych dla ludzkiego życia, ale niedających się ze sobą pogodzić wartości: bezpieczeństwa (w szerokim tego pojęcia znaczeniu) i wolności. Jeśli nuda bezbarwnych i monotonnych dni jest udręką ludzi obdarzonych bezpieczeństwem, bezsenne noce koszmarów pełne są męką ludzi wolnych"

"Ulotność prognoz, kakofonia porad i pouczeń, kruchość wszelkich wartości - oto jest rana najdotkliwsza zadana ludzkiemu rozumieniu" 

cyt. za  G. Sroczyński, Co nas boli w środku Europy?,"Duży Format" 19.03.2013 

piątek, 1 marca 2013

Lista czytelnicza

Brakuje czasu, brakuje pieniędzy; odnotowuje co chcę przeczytać w najbliższym czasie, by notka o zaległościach mi przypominała:

"Wyznaję" Jaume Cabre

"Niedobre dziecię Transy, Traumy, Transgresje" Maria Janion, Kazimiera Szczuka

"Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza" Radosław Romaniuk

A dziś  za Tołstojem tak sobie myślę: " Nie dziś - to jutro przyjdą choroby, śmierć, zabiorą mi bliskich moich, mnie samego i nic nie pozostanie prócz zgnilizny i robaków. Dzieła moje, jakimkolwiek byłyby, pójdą w zapomnienie prędzej czy później, a mniej nie będzie (....) czy jest w życiu mem cel, którego by nie zniszczyła nieunikniona, czekająca śmierć?"  ( Tołstoj, Spowiedź, Warszawa 1929)

A ostatnio dowiedziałem się, że autor "Anny Kareniny" samodzielnie, w krótkim czasie nauczył się esperanto.


piątek, 22 lutego 2013

Kartka z podróży

Niderlandy - tak były i nadal czasem są określane trzy kraje: Belgia, Luksemburg i Holandia. Granice tych państw do roku 1830 ulegały na skutek bitew, traktatów i sojuszy ciągłym zmianom. Podczas kongresu wiedeńskiego utworzono Królestwo Zjednoczonych Niderlandów, którego pierwszym królem został Wilhelm I. W 1830 w wyniku rewolucji od Królestwa oderwały się południowe Niderlandy czyli dzisiejsza Belgia - pierwszym królem niepodległej Belgii został Leopold I. W 1867 niepodległość uzyskało Wielkie Księstwo Luksemburga ( do 1890 roku pozostawało związane z Holandią unią personalną).

W samej Belgii też jednak nie brak podziałów. Jest to bowiem kraj dwujęzyczny. W 1980 roku podzielono kraj na 3 regiony: francuskojęzyczny, flamandzkojęzyczny oraz dwujęzyczny, obejmujący Brukselę. Podziały i napięcia pomiędzy Walonami ( francuskojęzyczni; historycznie krajowa potęga przemysłu ciężkiego) i  Flamandami ( flamandzkojęzyczni; obecnie coraz bardziej zamożni i wpływowi) mocno zaznaczyły się w okresie powojennym. Dość powiedzieć, że obecnie mowy w parlamencie muszą być wygłaszane w dwóch językach. Nawet w dwujęzycznej Brukseli podział językowy zdaje się funkcjonować - poznani Belgowie opowiadają, że załatwiając sprawy w dzielnicy zdominowanej przez ludność flamandzką, posługują się językiem flamandzkim, gdyż w przeciwnym wypadku mają małe szanse na pozytywne załatwienie jakiejkolwiek sprawy.

Śledzę ostatnio różne dynastie - w historii belgijskiej też zapisały się  zadziwiające epizody. Król Baudouin I ( za jego panowania doszło do dekolonizacji Konga - 1960 "Rok Afryki" -, w którego historii okrucieństwo Belgów-kolonizatorów zapisało się trwale vide "King Leopold's Ghost" by Adam Hochschild) abdykował w 1990 roku  na dwa dni, gdyż w zgodzie ze swoim sumieniem nie mógł podpisać ustawy liberalizującej zasady przerywania ciąży. Podpisali ją zastępujący go członkowie rządu.

Kolejny wątek, który będzie towarzyszył mi w podróży po Belgii to malarstwo flamandzkich prymitywistów. We Flandrii w średniowieczu działało jedno z najpotężniejszych środowisk artystycznych. Jan van Eyck (1385-1441) - uważany za twórcę malarstwa flamandzkiego, ojciec malarstwa olejnego,  Van der Goes ( zm. 1482), Rogier van der Weyden ( 1400- 1464) - oficjalny malarz Brukseli, Hans Memling (1435 - 1494), czy Hieronim Bosch ( 1450 - 1516) to tylko ci najbardziej znani.

Coraz rzadziej zaglądam do muzeów, ale w Brugii skusiłem się na wizytę w Groeninge Museum  i Madonnę kanonika van der Paele van Eycka przez dobre kilkanaście minut kontemplowałem - w kontemplacji pomagała świadomość, że za oknem pada deszcz i nie ma się gdzie spieszyć:-)

Piwo - nie ma Belgii bez piwa; trudno jest tu zamówić po prostu piwo; to kraj, w którym warzy się wiele gatunków piwa - ile? ktoś w Belgii mówi mi, że około dwóch tysięcy. Trudno uwierzyć, jeszcze trudniej sprawdzić; dla mnie pub z 350 gatunkami był zupełności wystarczający, a uczta przednia!

Oczywiste jest, że trochę się do tej uczty przygotowałem. Zanim jeszcze przystąpiłem do lektur wiedziałem przecież,że lager to piwo dolnej fermentacji, a ale to piwo górnej fermentacji; pamiętałem też trochę z muzeum Guinnessa w Dublinie; ale czy do prawdziwej uczty można się przygotować?
Przeczytałem wprawdzie o głównych rodzajach belgijskiego piwa, a zatem o lambic o smaku wina, do którego czasem dodawane są owoce w całości, o jasnych piwach pszenicznych tzw. białych, o wytrawnych piwach czerwonych i brązowych, o mocnym ale produkowanym w klasztorze trapistów, a nawet piwach złocistych. Wszystko to jednak na nic, gdy w grę wchodzi degustacja, tam dopiero zaczyna się prawdziwa uczta.

Tym sposobem od ogólnych uwag o Belgii dochodzimy do przygód i doświadczeń osobistych. Moja krótka wyprawa po Belgii wiodła przez Brugię, Leuven i Brukselę. Przylot do Charleroi i pierwsza myśl: wieczorem będę się rozkoszował Leonidasami, a później piwem!

Brugia mnie uwiodła. Jest to przepiękne, poprzecinane dziesiątkami kanałów, średniowieczne miasteczko. Latem pewnie nieznośne z powodu setek tysięcy turystów, zimą zaś wygląda bajkowo. Inny świat, spokój, cisza, wąskie uliczki i prawie wymarłe miasteczko. Jedyna rzecz, która mi się tam nie podobała to ... samochody, bez nich byłoby to miasteczko z wyobraźni. Dorożki wprawdzie wciąż na głównym placu stoją, ale tuż obok znajdują się dziesiątki samochodów, które psują krajobraz.

William Wordsworth przejeżdżając przez Brugię w 1820 roku stwierdził, że jest to miejsce w którym odkrył
"większy spokój niż na pustyni"; choć wspomniane samochody psują trochę atmosferę to nadal w styczniu rankiem lub wieczorem człowiek czuje się tak, jakby czas zatrzymał się dwieście lat temu.

Po Brugii spaceruję, wracam kilkakrotnie do tych samych miejsc i zachwycam się niezwykłym klimatem tego miejsca. Tu też próbuję belgijskich frytek z majonezem - są doskonałe, zupełnie inne niż te, które zwykliśmy jeść w naszych fast foodach. Decyzja o posilaniu się frytkami  ( w towarzystwie miłej podróżniczki poznanej na wąskiej uliczce) w Brugii okazała się słuszna, bo te kupione w Brukseli były już typowo fast foodowe, jeśli tak można rzec.

Brugia to także słynne koronki. Okna wystaw sklepowych kuszą nawet niezainteresowanych; ceny przystępne, ale....w czasie rozmowy z  sprzedawcą w jednym ze sklepów okazuje się, że większość z nich to...koronki "made in China". Te prawdziwie, belgijskie, wykonywane już tylko przez nielicznych, są drogie i stanowią niewielką część asortymentu. Jeśli jednak ktoś lubi jakość i ma trochę zbędnych euro, to może nie tylko w rzeczonym sklepie kupić koronki, ale także gobeliny - dla wtajemniczonych sklep posiada w ofercie te wyceniane na kilkanaście tysięcy euro, a w piwnicy nawet droższe.Obsługa na najwyższym poziomie więc otrzymałem szybki kurs wiedzy o koronkach w gratisie - cóż tak miłej obsłudze trudno było odmówić słuchania z zainteresowaniem....

Brugia to miejsce, gdzie próbuję dwóch pierwszych piw w Belgii. Pierwsza refleksja - sposób serwowania. Każdy rodzaj piwa podawany jest w szklanicy o indywidualnym kształcie. Często szklanica ta to puchar czy kielich do szampana. Refleksja druga serwowane porcje są znacznie mniejsze niż te w Polsce więc ...można spróbować wielu piw.

Po Brugii czas na Leuven i odwiedziny kumpla, któremu od zawsze wróżę karierę naukową - jest na dobrej drodze i pewnie wkrótce dowiem się, że wykłada w Oxfordzie. Skoro przyszło mi być goszczonym przez naukowca, to i do piwa należało podejść w sposób naukowy. Nie tylko więc odwiedziliśmy kilka pubów, ale zostałem też zapoznany z procesem produkcji piwa.  Można więc rzec, że wycieczce towarzyszyło przesłanie żartobliwej rzeźby Font Sapienza - rzeźba studenta czytającego książkę, z której tryska strumień....

Cóż to jest piwo?  Odpowiadam "przyjaciel mężczyzny?", nie, piwo jest to, w dużym uproszczeniu "płyn w którym drożdże zamieniły syrop przygotowany ze słodu w alkohol"'. Potem tłumaczono mi z dużą cierpliwością czym jest brzeczka; jak robi się piwa bursztynowe, a jak owocowe; następnie czas na degustację: na piwa ciemne się nie decyduję, testujemy więc jasne, bursztynowe i owocowe.

Pierwsze pite w Leuven przy pizzy to piwo jasne Stella Artois - nic specjalnego; ale już w drugim pubie kosztuję piwa bursztynowego, bodaj Barbach ( z każdym kielichem piwa coraz trudniej było mi pamiętać co piłem); miejsce trzecie to pub, w którym zamawianie rozpoczynamy od przejrzenia katalogu. Piszę katalogu, bo jeśli w ofercie jest 350 piw - dokładnie opisanych ( jaki jest smak, z czego jest robione, jaka fermentacja, jak powinno być serwowane oraz zdjęcie szklanki/kieliszka odpowiedniego do tego rodzaju trunku), to chyba jest to coś więcej niż karta:-)  W miejscu tym piję wyśmienite piwo owocowe - mocno wiśniowe; 10% w tym piwie to wiśnie; ale jeśli ktoś sądziłby, że można ten napój pić jak sok, niech zważy, że moc tego piwa to 8%, czyli to taki sok, po którym trudno wstać:-)  Próbuję tamże jeszcze jakiegoś bursztynowego, ale jego nazwy nie pamiętam.

W kolejnym miejscu, bodaj barze filozofów, czas na rekomendowane przez Kubę piwo Kwak - serwowane w klepsydrze na drewnianej podstawce - sposób serwowania ciekawy, a smak wyśmienity - wspaniałe flandryjskie ale o bursztynowej barwie, słodzone niewielką ilością cukru, główny produkt browaru Bosteels. Dyskusja dot. świata nauki i dyscyplin naukowych była długa; dokładnego przebiegu już nie pamiętam, wiem jednak, że kiedy piwo już dobrze w głowie szumiało osiągnęliśmy jakieś porozumienie.

Zostając przy piwach - w Brukseli piwo zamieniłem na wino, ale zanim to uczyniłem miałem niewątpliwą przyjemność napić się piwa Julius Hoegaarden - warzone na bazie pszenicy i słodowego jęczmienia - wyśmienite!
Jeśli ktoś nie lubi piwa, powinien pojechać do Belgii, bo tam z pewnością znajdzie takie, które polubi.

A jakie wnioski na polskie życie? Stałem się fanem piwa i nieśmiałą sugestię czynię do szanownego kolegi - właściciela super mercedesa, by wybierając przechadzkę zmienił trasę, która prowadzi go w odwiedziny w me skromne progi i nie wspomagał już dłużej sklepu, w którym nigdy paragonu nie dają. Lepiej wybrać alternatywną drogę prowadzącą przez Almę - wówczas, korzystając z bogatej oferty piw tego sklepu, znowu będzie można poczuć się jak w Belgii. Ja też obiecuję czasem ten przybytek pod kątem piw odwiedzać!

Leuven to jednak nie tylko wycieczki po pubach. Leuven to siedziba najstarszego belgijskiego uniwersytetu (zał. w 1425 roku) - tu pracował choćby Erazm z Rotterdamu; tak wielu historii nasłuchałem się o tym mieście, że   przyjechałem z określonym wyobrażeniem. Zostało ono zweryfikowane, trudno powiedzieć czy na plus czy na minus - moje wyobrażenie było jak najbardziej pozytywne, rzeczywistość też okazała się piękna choć inna.

Pierwsze wrażenie po Brugii było takie,że Leuven żyje i jest nowoczesne. Później dane było mi odkryć także jego mniej nowoczesne skarby,  Stadhuis czyli piękny ratusz, St Pieterskerk czyli późnogotycki kościół św. Piotra  oraz wspaniały plan Oude Markt. Dzięki swemu niezastąpionemu przewodnikowi odwiedzam także bibliotekę uniwersytecką, która robi na mnie duże wrażenie. Następny dzień to spacer po Groot Begiijnhof - skupisku prostych, XVI - wiecznych domów, w których kiedyś mieszkały beginki; obecnie zaś mieszkają w studenci.

Następny przystanek mojej podróży to Bruksela. Tu nie zatrzymam się we wcześniej zarezerwowanym miejscu, ani nie będę też goszczony przez kumpla; zatrzymam się u osoby, której nigdy wcześniej na oczy nie spotkałem. Trafić jednak lepiej nie mogłem. Mój host okazał się przesympatycznym człowiekiem o ogromnej wiedzy; co więcej zaś człowiekiem ogromnej gościnności. Nim się obejrzałem na stole pojawiły się przeróżne, wykwintne przystawki - glony różniste, ale smaczne; a po chwili mule; na koniec pyszny deser; wszystko przy akompaniamencie wina, muzyki z winylowej płyty i podróżniczych opowieści i gości, którzy przychodzili i wychodzili.

O północy zaś rozpoczęliśmy tour po Brukseli. Zwiedzanie stolicy Belgii rozpocząłem więc nie tylko w nocy, ale też od miejsc, które zwykle ludzie oglądają w drugim, albo czwartym dniu swego pobytu. Zobaczyłem więc pozostałości średniowiecznych murów miejskich, dzielnicę Ixelles oraz St Gilles; liczne przykłady secesyjnej architektury, w tym dom Victora Hordy; a nawet położoną na przedmieściach Brukseli królewską rezydencję; Przyznaję, że architektoniczne fanaberie Leopolda II  - Pavilon Chinois ( replika chińskiego pawilonu  z Wystawy Światowej w Paryżu w 1900), Tour Japonaise, przypominający pagodę, wywarły na mnie ogromne wrażenie i Azji w mej pamięci odświeżyły; kolejnym punktem było Heysel i Atomium - ogromny model cząsteczki ( powiększony 165 mld razy), zbudowany na Wystawę Światową w 1958 roku; potem obejrzeliśmy Parc des Expositions i Stade de Roi Baudouin; po powrocie zaś do centrum Brukseli jeszcze katedrę i różne secesyjne budynki, a także miejsca, gdzie bawi się złota młodzież.

Wrócić mi jednak wypad jeszcze na chwilę do Laeken, a dokładnie na cmentarz....Po cóż jechać w nocy na cmentarz? Czy o sensie i bezsensie życia nie można rozważać na jakimś bliżej położonym cmentarzu ( jeśli już ktoś koniecznie potrzebuje do tego typu rozważań cmentarza). Przyznaję,że byłem  trochę zaskoczony tym, że jedziemy na cmentarz...wychodzimy z samochodu i mym oczom pokazuje się nie kto inny jak.....Myśliciel.Oryginał jest oczywiście w Muzeum Rodina w Paryżu, ale ponad dwadzieścia pełnowymiarowych odlewów rozsianych jest po świecie. Jeden z nich znajduje się na przedmieściach Brukseli!

Następny dzień to lekkie śniadanie, wizyta na basenie ( w zdrowym ciele, zdrowy duch) i zwiedzanie Parc du Cinquantenaire, dzielnicy instytucji europejskich, ale i zachodniej części St Gilles - dosyć ponurej, zamieszkanej przez imigrantów. To zaś co, turysta zwykle ogląda na początku czyli Grande Place ( jeden z najlepiej zachowanych w Europie gotycko - barokowych placów) czy rozczarowujący Manneken Pis oglądam na końcu. Niestety zabrakło czasu na Muzeum Magritte'a.

Moja wizyta w Belgii to także słuchanie historii o przygodach Tintina, poznawanie życia Belgów, kombinowanie jak dotrzeć na samolot, gdy nie działa metro i wiele innych historyjek, których ta, już i tak przydługa relacja nie zniesie.

Czuję, że za krótko byłem w Belgii i z przyjemnością tam wrócę - choćby na festiwal piwa!:-)






piątek, 15 lutego 2013

Szwecja

Przyroda, wyspy, syndrom sztokholmski, rodzina królewska, konik z Dalarna, Greta Garbo, Ingmar Bergam, Astrid Lindgren, szwedzkie klopsiki ( Kottbullar) i....zima!

Zanim dotarłem do Sztokholmu wylądowałem w okolicach Nykopingu. Zanim tam jednak wylądowałem spędziłem kilka godzin na lotnisku czekając aż samolot raczy wystartować...

Lubię siedzieć na lotnisku i przyglądać się ludziom - jedni się spieszą, inni poprawiają kołnierzyki przed spotkaniem z żoną, jeszcze inni leniwie przysypiają. Zwykle spaceruję  po całym lotnisku przyglądając się coraz to nowym osobom i pisząc w myślach ich życiorysy.

Tym razem jednak nie miałem ochoty na spacery, bo byłem chory - chory wyleciałem i chory wróciłem - c'est la vie. Skoro nie spacery to zostają rozmowy. Tym bardziej konieczne, że obsługa lotniska nic nie wie, a samolotu nie ma... Przez kilka godzin oczekiwania poznałem sporą część współpasażerów i dzięki temu oczekiwanie nie było najgorsze.

Nykoping to niewielkie miasteczko położone w pobliżu Skavsta Airport - zza szyby autobusu i przewodnika dowiaduję się, że urokliwe. Być może jest w tym jakiś sens by podróżować do miejsc mniej odwiedzanych przez turystów wówczas szansa na spotkanie tubylców jest większa. W stolicy spotkam bowiem głównie turystów z całego świata (zastanawiających się głośno nad obrazami koników z Dalarna) oraz całe rzeczy Hiszpanów i Polaków ( dla odmiany) tu pracujących.

Po godzinie jestem w Sztokholmie - stolicy Szwecji położonej na 14 wyspach, połączonych ponad 50 mostami; tylko jedną trzecią stanowi teren zabudowany, reszta to woda i tereny zielone. Pierwsze wrażenie pozytywne, choć nie mogę pozbyć się myśli, że latem jest tu piękniej. Dojeżdżając do centrum Sztokholmu widzimy olbrzymi budynek Ericksonna - nawet jeśli się zdrzemnęliśmy wiemy, że jesteśmy w Szwecji. A jeśli jeszcze nie wiemy, to przypomni nam o tym Volvo, Scania, a w ostateczności H&M i IKEA.

Zwiedzać za bardzo mi się nie chce z powodu choroby więc koncentruję się na rozmowach; choć zwiedzania trochę też było - Norrmalm, Gamla stan i Sodermalm zostały przedeptane. Słynne Muzeum Wazy  odpuściłem, ale wybrałem się na wycieczkę z przewodnikiem po mieście. To dla mnie pewna odmiana, bo zwykle wolę sam odkrywać ukryte skarby. Tym razem jednak wiedziałem, że jeśli nie będzie zewnętrznej mobilizacji to mając zaspokojony już pierwszy głód poznawczy (wieczorny, kilkugodzinny spacer po mieście) szybko wrócę do łóżka.
Przewodnik opowiedział mi kilka interesujących historii. Niektóre z nich znałem, niektóre nie. Po pierwsze przypomniał o tym, że Szwecja to państwo liberalne, bardzo dbające o politykę równościową. Przykłady?
Szwecja to monarchia konstytucyjna. Król jest głową państwa, ale ma niewielkie uprawnienia. Ważny jednak pozostaje symboliczny gest - w 1979 wprowadzono w Szwecji prawo pirmogenitury niezależnie od płci  i w ten sposób następczynią na tronie jest księżniczka Wiktoria. Inny przykład to obowiązujące w Szwecji od 2009 prawo o małżeństwach jednopłciowych. Przykłady można mnożyć, bo Szwedzi to przynajmniej wg badań i deklaracji jedno z bardziej tolerancyjnych społeczeństw.
Drugą rzeczą o której wspomina przewodnik jest wysoki odsetek ateistów i agnostyków w Szwecji (powyżej 60%). Społeczeństwo szwedzkie pozostaje jednak społeczeństwem przyjaznym i bardzo bezpiecznym. Zatem dla tych, którzy martwią się, że jak ludzie nie będą chodzić do kościoła to będą strzelać do wszystkich dookoła odwiedzenie Szwecji możne okazać się pożyteczną wyprawą.
Trzecia opowieść dotyczy życia królowej Krystyny Wazy, jej konwersji na katolicyzm, panowania, biseksualizmu, kontrowersji dotyczących jej płci etc, a wreszcie wspomnienia filmu "Królowa Krystyna" z Gretą Garbo w roli głównej.
Opowieści przewodnik miał wiele, a ja po zwiedzeniu wszystkich ważnych ulic i obejrzeniu kilku ważnych budynków ( w tym budynku teatru, parlamentu, pałacu i Filharmonii Sztokholmskiej < to tu wręczane są Nagrody Nobla> ) miałem dość - przemarzłem do szpiku kości więc opowieści oszczędzę.

Miłą odmianą było zwiedzanie najdłuższej galerii sztuki na świecie. Mowa oczywiście o metrze. Wybudowane w latach '50 XX zostało ozdobione przez artystów. Dzięki temu ponad połowa z blisko stu stacji metra to galerie sztuki - wspaniałe, kolorowe groty! A przede wszystkim jest tam trochę cieplej niż na zewnątrz. Zwiedzam więc z dużym zainteresowaniem.

Podoba mi się w Sztokholmie, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu ( może to przez zimową aurę i mą chorobę),że wszystko jest tu jakieś przykurzone, tak, jakby lata największej świetności już minęły. Może wrócę latem, by pływając statkiem zmienić zdanie.



czwartek, 7 lutego 2013

Rozmowy w kiosku

Znudziło mi się czekanie w przychodni. Trzeba się przewietrzyć i może kupić coś do czytania w pobliskim kiosku.

Decyzja podjęta, kupię najnowszą "Politykę". Proszę o ten periodyk. Na okładce dwóch mężczyzn i  dziecięcy wózek. Tytuł: Rewolucja obyczajowa Czy jest się czego bać?

Zanim jeszcze wyjąłem pieniądze usłyszałem od sprzedawcy: "Fajny obrazek co?" "Fajny, a niefajny?" odparłem i dodałem "Niefajne jest to w jaki sposób posłowie dyskutują ( a raczej ideologizują i obrażają ludzi o różnym niż ich światopoglądzie) w sejmie" Koniec rozmowy, mój interlokutor liczył chyba na inną reakcję.

Nie ma się czego bać, gatunek nie wyginie. A już na pewno nie wyginie od tego, co autorzy niesławnego listu określają jako "anomalię". Doskonale na jeden z argumentów  Akademickiego Klubu Obywatelskiego odpowiedział na swym blogu prof. Sadurski. Podoba mi się taka jasna i spójna argumentacja. Przywraca mi ona zachwianą wiarę w rozum.  Dlatego pozwolę sobie ją przytoczyć:

„<<Gdyby wszystkie osobniki danego gatunku….>>: naukowcy (no może poza członkami Akademickiego Klubu Obywatelskiego w Poznaniu) wiedzą, że tak zaczynające się zdanie grozi fatalnym błędem prowadzącym do najstraszliwszej w nauce konsekwencji – do ośmieszenia. Gdyby wszystkie osobniki były homoseksualne, nie byłoby reprodukcji gatunku. To prawda. Ergo: homoseksualizm jest anomalią. Nieprawda. Bo również: gdyby wszystkie osobniki zostały akademikami w Poznaniu, państwo by upadło, bo nie byłoby komu np. prowadzić lokomotyw ani obsługiwać wodociągów. Nie znaczy to jednak, że bycie akademikiem w Poznaniu jest przez to anomalią, nawet jeśli należy się do Klubu Obywatelskiego. Gdyby wszyscy zaświecili światło o tej samej porze, np. dokładnie o 19:30, wysiadłyby zapewne w kamienicy korki. Czy znaczy to, że nikt nie powinien o tej porze włączać elektryczności? Gdyby każdy obywatel Poznania miał pieska, psie odchody, nawet skrzętnie zbierane przez praworządnych poznaniaków do woreczków, obsmrodziłyby ten piękny gród doszczętnie. Czy posiadanie psa jest eo ipso ewolucyjną anomalią? Gdyby wszyscy… No dobrze, mam nadzieję, że pointa trafia w tej chwili nawet do akademików poznańskich, obywatelskich.
Mimo wszystko, poddam przytoczone przykłady naukowej generalizacji. Brzmi ona, odpowiednio wypowiedziana, gwoli spełniania akademickości, a więc z przytupem i namaszczeniem, następująco: Z faktu, że (1) gdyby wszystkie jednostki należące do kategorii X, podjęły działania (lub wykazywały cechę) Y, to konsekwencje takiej jednolitości zachowań (cech) byłyby negatywne, nie wynika, że (2) pojedyncza akcja Y podejmowana przez członka kategorii X jest negatywna (naganna, stanowi anomalię, jest aberracją), gdy empiryczne doświadczenie podpowiada nam, że (3) jest niemożliwe, by wszyscy X robili Y. Domniemane wynikanie (2) z (1) stanowi błąd „non sequitur”, gdy spełnione jest (3). Zaś nazwę błąd, przez Was dokonany, o Akademicy, w sumie śmiesznie prosty ale wymagający jakiejś pretensjonalnej akademickiej nazwy: „Błędem Generalizacji Zjawisk Niegeneralizowalnych” (© Wojciech Sadurski 2013). "

Cyt.  za http://wojciechsadurski.natemat.pl/49565,gaudeamus-igitur-w-poznaniu

Ważnym tekstem w rzeczonej sprawie jest też stanowisko Komitetu Biologii Ewolucyjnej i Teoretycznej PAN.

Podkreślone w nim jest, że ewolucja  nie jest procesem celowym, w związku z czym gatunki nie mają żadnych "zadań".

Dalej zaś czytamy, że:

  " Przynajmniej od czasów Traktatu o Naturze Ludzkiej Davida Hume’a rozumiemy, że nie należy twierdzić o tym jak powinno być, na podstawie tego jak jest. Biologowie ewolucyjni bardziej może niż inni uczeni są świadomi tego, że normy etyczne nie mogą być wyprowadzane na podstawie tego, co naturalne lub powszechne w przyrodzie. Dobitnie przekonuje o tym wzmiankowany wyżej przykład dzieciobójstwa. Ewolucja nie tworzy żadnych norm, to społeczeństwa je tworzą. Próby posługiwania się przy tym źle rozumianą teorią ewolucji bardzo źle się kojarzą, służyły bowiem w przeszłości do uzasadniania rasizmu i krzewienia nietolerancji "  zob. http://www.kbet.pan.pl/

czwartek, 24 stycznia 2013

Związki partnerskie

Czemu taki tytuł? Bo sprawa jest ważna, a ja muszę się douczyć, bo nie wszystko w tej materii jest dla mnie jasne.Zauważyłem zaś, że najwięcej czytelników przyciągnął post o tolerancji, jest więc szansa, że i dzisiejszy tytuł będzie cieszył się popularnością, a komentarze czytelników pozwolą mi dowiedzieć się czegoś więcej.

Dla jasności: uważam, że każdemu wolno kochać, a równe prawa to nie przywilej. Sytuacja w której próbuje się zaklinać rzeczywistość i twierdzić, że ktoś dla kogoś jest obcą osobą, choć osoby te przeżyły dziesięć, dwadzieścia czy pięćdziesiąt lat razem wydaje mi się kuriozalna. Kwestie dot. prawa do otrzymania zwłok zmarłej partnerki/partnera celem pochówku, kwestia dziedziczenia czy możliwości otrzymania informacji o stanie zdrowia nieprzytomnej bliskiej osoby są dla mnie oczywiste i tylko ograniczenia mojej wyobraźni nie pozwalają mi zrozumieć czemu jeszcze w naszym kraju nie są uregulowane w taki sposób, by ludzie nie musieli udowadniać,że nie są wielbłądami.

Nie rozumiem też tych wszystkich lamentów dot. zamachu na tradycyjną rodzinę. Ludzie mają prawo być równo traktowani, a rodzina, jeśli dobrze funkcjonuje, to przetrwa i o żadnym zamachu mowy tu być nie może. Czy ktoś proponuje by komuś zabraniać zawierania  np. małżeństwa w kościele katolickim?

Druga kwestia: często związki partnerskie przedstawiane są jako sprawa dot. tylko osób homoseksualnych; a dotyczą przecież zarówno osób homoseksualnych jak i heteroseksualnych.

Braki mej wiedzy dotyczą różnicy między ślubem cywilnym, a związkiem partnerskim. Czy chodzi tu o pozbycie się całej gamy stereotypów, wyobrażeń, schematów, które wiążą się z naszym wyobrażeniem o małżeństwie czy o coś innego? Przyznaję, że brakuje mi  tego typu  rozważań  w debacie.

Z innego poziomu zauważam oczywiście, że różnica między ślubem cywilnym, a związkiem partnerskim jest taka, że ten ostatni mogłyby zawrzeć osoby tej samej płci, a ten pierwszy zarezerwowany jest dla kobiety i mężczyzny ( przynajmniej w Polsce).

A na koniec jeszcze cytata ( do przemyślenia) z ostatniej "Polityki" nr 4(2892) - Michał Znaniecki (rozmowa przeprowadzona przez Joannę Cieślę) na pytanie: "Miałoby dla pana znaczenie zalegalizowanie pana związku w świetle polskiego prawa?" odpowiada:

" Tak, chociaż dla mnie osobiście w tej chwili nie jest to konieczne. Ale istnienie takiej prawnej możliwości zmienia świadomość ludzi, uspokaja emocje. Jednak z mojej perspektywy jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest legalizacja małżeństw jednopłciowych na takich samych zasadach jak małżeństwa osób dwóch płci. Wyłącznie to daje poczucie zrównania całego społeczeństwa, specjalne regulacje antydyskryminacyjne nie mają sensu, pogłębiają tylko podziały."

Przy okazji z tego samego artykułu dowiaduję się czegoś nowego i przykrego o słynnym Florianie Znanieckim, którego teksty kiedyś mi serwowano. Czytam słowa Michała Znanieckiego: " (...) po kilku latach od tamtej sytuacji mama zadzwoniła z wiadomością, którą akurat uzyskała, że mój dziadek Julian Znaniecki popełnił samobójstwo z powodu własnego homoseksualizmu - został odrzucony przez swojego ojca Floriana, wielkiego socjologa, profesora"  Jak się okazuje, intelekt nie zawsze idzie w parze z otwartością.








wtorek, 22 stycznia 2013

Można

Można być miłym i można życie uczynić łatwiejszym. A wystarczy tylko trochę życzliwości i chęci do pracy.

Przygody ze służbą zdrowia często są przedmiotem rozmów i artykułów. Zwykle związane są z narzekaniem.

Dla równowagi napiszę  coś pozytywnego. Pani doktor szybko wypisała skierowanie na badania, a pani pielęgniarka zgodziła się pobrać krew poza wyznaczonymi godzinami - nikt nie czekał na inne badania, próbki nie zostały jeszcze wysłane do laboratorium.

Mówię, że  bardzo dziękuję i komplementuję, że pani  taka "pełna energii i chęci do działania" - słyszę, że nie ma za co dziękować i że problemy zostawia się w domu, a w pracy trzeba być uśmiechniętym.

Tak trzymać! Od razu świat jakiś lepszy się wydaje!

niedziela, 20 stycznia 2013

Myśli usłyszane

Często słyszymy myśli różne. Często są to myśli najprostsze, banalne, a jednak czasem zdarza się tak,że to właśnie one coś w nas poruszają, zapadają głęboko w naszą świadomość i domagają się zapisania, opisania i ciągłego przypominania.

Kiedyś ktoś mi powiedział, że takimi słowami były zamieszczone na moim podróżniczym profilu słowa: "Life is too short to drink bad wine".

Mnie zaś wczoraj uderzyły swą prostą i prawdą słowa: "Życie jest zbyt krótkie by być nieszczęśliwym".
To prawda; wbrew pozorom życie jest bardzo krótkie, warto więc chyba robić wszystko by przeżyć je nawet nie tyle autentycznie co twórczo i w sobie tylko właściwy sposób.

Nie unikniemy wprawdzie w ten sposób błędów, ale przynajmniej nie będziemy żałować tego, czego nie zrobiliśmy.

Ps. A w głowie ostatnio znowu myśli o wolności, odpowiedzialności i szale uczuć.

Najnowsza "Anna Karenina" nie rzuciła mnie na kolana. Film w konwencji bardzo teatralnej, co wydaje się być ciekawym pomysłem, zważywszy na to,że  życie rosyjskiej arystokracji było jednym, wielkim teatrem.Chwilami nudnawy i nie w pełni oddający bogactwo świata Kareniny.

Warto było jednak przypomnieć sobie udręki tej, która nie mogła wpasować się w ramy świata, w którym przyszło jej żyć. Problem wciąż aktualny, bo zawsze jest jakiś procent "niesformatowanych".

A wolność? Albo mamy wolność albo poczucie bezpieczeństwa. Albo utrzymujemy wciąż niestały poziom wolności ograniczonej. Trudne zadanie i sztuka mądrego życia - nie każdy zostaje w niej mistrzem.

czwartek, 3 stycznia 2013

Myśli nieuczesane

Wiele myśli nieuczesanych w głowie: tych o świętach - że dla wielu wcale nie jest to czas radosny, tych o opresyjnym wymiarze kultury, oraz o tym, że świat nie wiedzieć czemu każe nam co roku cieszyć się 31. XII

Wiele myśli o ja i o tym jak postrzegamy siebie i jak jesteśmy postrzegani.

Kilka myśli o osobach bliskich i o tym, co choć możliwe, teraz jeszcze niewyobrażalne.

W życiu chyba najciekawsze jest to, że nawet jeśli z precyzją szwajcarskiego zegarmistrza je zaplanujemy, to i tak nas zaskoczy. Czasem deszczem, czasem słońcem. Ale jak nie trwać, skoro po deszczu jest tęcza?

Impresje z Wiednia na szybko: piękne iluminacje, ponowna fascynacja muzeami -Klimt i Schiele, tabuny turystów, przerażające kolejki do restauracji i kawiarń, kiepski tort Sachera, kilka pięknych widoków; kilka osobowości spotkanych w drodze.

czwartek, 27 grudnia 2012

Relacje

Ludzie siedzą przy stole. Palą się świece. Wszyscy piękni i uśmiechnięci. Uśmiech długo ćwiczyli przed lustrem.
Patrzą na siebie, wymieniają uwagi i leniwie przeżuwają przystawkę. Smaczna, nieprawdaż?

Przy innych stołach ludzie z równym zaangażowaniem pokazują wypielęgnowane zęby. Jedni patrzą na drugich i myślą, że ci drudzy to taka ładna para, rodzina, grupa przyjaciół. Jednocześnie uśmiechając się myślą, że właściwie to niewiele mają do powiedzenia swym współbiesiadnikom. Brakuje jednak odwagi, by przerwać miło płynącą rozmowę o królestwie Merina  ( a kogo to interesuje?).

I tak toczy się to życie w strefie konwencji. Mało jest realnych, bliskich, oddanych relacji, ale dba się o pozory.

Łatwiej się żyje, gdy pozory są zachowane. Znaczniej trudniej jest wówczas, gdy pozory stają się nieznośne.

Trudniej się też żyje, gdy nie ma już kojącej wiary w dobrego Boga. Wówczas pozostaje pustka i przerażająca świadomość nieznośnej obojętności świata.

A wszyscy uciekamy od tej świadomości. Życie na trzeźwo jest prawie niemożliwe do przeżycia.

piątek, 21 grudnia 2012

Koniec świata 2012

Koniec świata Anno Domini 2012.

Żadnego końca świata nie będzie. Nie będzie tak prosto, że świat się skończy i już.

Świat kończy się za każdym razem,kiedy zapominamy o drugim, kiedy nasze durne ego jest ważniejsze niż ten, który jest obok.

Świat odradza się ilekroć przełamujemy swoją dumę, uprzedzenie, egoizm.
I tak trwa to już od lat i trwać będzie tak długo, jak długo będzie chciało nam się być każdego dnia choć trochę lepszymi ludźmi.

Zimowe słońce świeci za oknem, końca świata nie ma.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Weekend pełny wrażeń

Cały czas oscyluję pomiędzy pisaniem o tym, co ogólne, a tym, co szczegółowe. Pomiędzy obserwacjami sfery publicznej, a obserwacjami swojego wnętrza ....wciąż brakuje mi właściwej formuły.

Weekend bardzo intensywny. Zaczął się w kinie - film Bojana Vuletica "Przewodnik po Belgradzie z piosenką weselną i pogrzebową". W kinie, które przez wiele lat należało do moich ulubionych w Warszawie - w Lunie. Zawsze powracam tam z sentymentem. I lubię to, że nie ma tam tłumów.

A film? Czy cokolwiek mogło się po takim filmie potoczyć inaczej? Belgrad - miasto miłości, emocji, muzyki, szalonych toastów i picia na umór. Miasto, w którym się nie zasypia. W tym mieście człowiek pada. Pada ze złości, z niemożliwej miłości, z nadmiaru namiętności, z wielości wlanych w gardło litrów. Wspaniały film dla tych, którym brakuje w zachodnim, ułożonym (przynajmniej z pozoru) świecie, szaleństwa, prawdy i chaosu.

A potem wizyta w gruzińskiej knajpie - zbyt wczesna jednak chyba  była pora, a może nie ta szerokość geograficzna; dość, że nie miejsc nie było, a na parapecie czy na żyrandolu jeszcze napitków nie serwowano.
Czy to jednak problem? W innej scenerii wino zostało wypite. Dużo tego wina było...I choć tańców nie było (a szkoda), to emocje były.

A rano trzeba było wstać, walczyć z uporczywym bólem głowy i pędzić na śniadanie. I tu obserwacja ogólna: jeszcze dwa, trzy lata temu śniadania w knajpkach były czymś dosyć egzotycznym, a teraz? We Wrzeniu Świata miejsc nie było;wygrywa więc Powiśle i O Obrotach ciał niebieskich - tam, fartem  udaje się nam zająć miejsce. A miejscówka jest całkiem miła i dobrze karmią.
Dwie godziny drzemki  po śniadaniu i trzeba wbić się w garnitur i pozostając w muzycznym klimacie ( wciąż w uszach pobrzmiewały mi pieśni chór z filmu Vuletica) kierować się na piękny, krużgankowy dziedziniec Politechniki Warszawskiej, by posłuchać  muzyki Bernsteina w West Side Story! Miły wieczór i miły koniec intensywnego weekendu!
A dziś poniedziałek - już bez muzyki....:-(

piątek, 14 grudnia 2012

Dlaczego lepiej robić zakupy on-line?

Dlatego, że jest szansa, że nie spotkamy sprzedawcy....sprzedawca bowiem może nam wprawdzie pomóc ( w końcu taka jest jego rola), ale może nas także zirytować!
Oczywiście, znowu będę słyszał, że jestem pieniaczem, że te drobnostki nie są istotne etc Nie są, to prawda, ale składają się na całość zwaną życiem. A owo życie byłoby przyjemniejsze, gdyby takie drobnostki zaskakiwały nas pozytywnie, a nie negatywnie.

Znany sklep z zabawkami - jeden z największych w Warszawie! Grzecznie pytam sprzedawczynię, gdzie znajdę harmonijkę; primo zabawka to na tyle tradycyjna, że trudno uwierzyć, że w tak dużym sklepie jej nie ma, secundo w sklepie internetowym tej sieci jest dostępna; Pani odpowiada, że nie ma i nie ma ochoty wdawać się w dyskusję czy były, czy będą, czy są może w innym sklepie ...twierdzi, że takich zabawek nie mieli....
Jak to możliwe, że w sklepie istniejącym od 35 lat nie słyszano o harmonijce?

Nie dowierzam sprzedawczyni i oczywiście po 30 minutach krążenia po sklepie znajduję harmonijkę. Na wszelki wypadek biorę trzy sztuki i pokazuję miłej sprzedawczyni.
Pytam: Czy będzie Pani tak miła i powie mi co to Pani zdaniem jest?
Odpowiedź: Harmonijka;
No właśnie; a 30 minut temu twierdziła Pani, że nie znajdę w tym sklepie harmonijki....

Oczywiście nie usłyszałem słowa "przepraszam", bo jak mi wyjaśniła sprzedawczyni, chciała mnie na koniec przeprosić, a powiedziała, że nie ma, bo myślała, że pytam o większe harmonijki, które były ( jakie kurka większe, czy ja określałem wielkość harmonijki? czy harmonijki dla dzieci są w dziesięciu rozmiarach? czy nie usłyszałem, że nie ma i nie było żadnych?)
Powiedziałem sprzedawczyni, że słowo "przepraszam" powinno paść na początku; oczywiście, gdybym nie domagał się przeprosin, to w ogóle bym słowa "przepraszam" nie usłyszał. ....Przykre, ale prawdziwe!

Humor poprawia mi za to, sprzedawca ze sklepu Traffic - od razu widać,że chce mu się pracować. Na prośbę o książkę/przewodnik po Meksyku otrzymuję kilka przewodników i kilka książek. Chce mu się szukać i proponuje jeszcze albumy. I co? można? Można! Aż miło się w takim sklepie kupuje!

A najlepiej powiedzieć zakupom NIE! Zaoszczędzimy w ten sposób pieniądze, zdrowie i czas!


czwartek, 13 grudnia 2012

Notatnik

napisać o

.....religii na maturze
.......pułapkach sumienia
..........dyskryminacji w kościele
............ pisarskim stylu jednego ze znanych dziennikarzy
......... ..... blogach znanych
................. świętach i aktach miłosierdzia
.......................wrażeniach z lektury Baumana

Zobaczymy na co starczy czasu....

Cykl Emocje II

Pisać mi się nie chce. Z tyłu głowy pobrzmiewa: " (...) żeby się nam chciało chcieć". A co zrobić jeśli się nam nie chce?

Jakieś ogólne zniechęcenie, zmęczenie i brak energii. Kiepski stan. Nic gorszego niż brak emocji, niech będą złe albo dobre, ale niech będą.

Pozostają do opisania absurdy egzaminacyjne. Trudno je opisać, bo system wymęczył mnie na tyle, że po wyczekanym: "wynik egzaminu pozytywny", nic poza wykrztuszeniem "dziękuję" się we mnie nie zadziało. Refleksyjnie oczywiście narodziła się ulga i radość, ale spontanicznie nic, wielkie nic....

System zmęczył mnie tak, że wiedziałem,że albo ja, albo oni. Kiedyś sądziłem,że po jednej stronie są prawi egzaminatorzy, a po drugiej są egzaminowani i jeśli tylko ci ostatni dobrze się przygotują to oczywiście zakończą egzamin z wynikiem pozytywnym. Teraz już wiem, że sytuacja jest bardziej złożona.

Dosyć dziwne jest to, że egzamin państwowy na prawo jazdy, choć obiektywnie jeden z prostszych, jakie w życiu człowiekowi przychodzi zdawać, dla wielu pozostaje tym najstraszniejszym. Ludzie nabawiają się wrzodów, nerwy tracą, a biznes się kręci...bo każdy niezdany egzamin to kolejna opłata...gdyby w ten sposób funkcjonowały uczelnie wyższe, to z pewnością ich sytuacja finansowa byłaby doskonała.

System choć odświeżony, zachował w swych szeregach także tych, którzy pracowali jako egzaminatorzy lat temu dziesięć i piętnaście temu (może stąd te straszne, smutne miny; bo rzeczywistość już jednak inna..)...a jak kiedyś bywało?...i wówczas jakoś nikt nie mówił o bezpieczeństwie, a teraz nagle wszyscy (niby) troszczą się o to,żeby byle kogo na ulice samochodem nie wypuścić. Należy więc delikwenta przywitać miną pracownika zakładu karnego, zestresować i wykazać, że nic nie umie.

Oczywiście należy oddać sprawiedliwość tym egzaminatorom, którzy nie zapominają o kulturze, dobrej atmosferze i  obiektywizmie. Skłonny jednak jestem stwierdzić, że stanowią oni mniejszość. A panie z kas w ośrodkach egzaminacyjnych (w większości) można by żywcem przenieść do Muzeum Komunizmu.

Wszyscy władni powinni zastanowić się nad tym, co jest z tym egzaminem nie tak? Zdawalność mała, atmosfera w większości przypadków okropna, bezpieczeństwo na drogach pomimo nowych form egzaminowania nie zwiększyło się drastycznie, narzekających na ten egzamin tysiące.... I niby tak wszyscy bez powodu narzekają od lat?

Dobrze, że mam to za sobą i dobrze,że nie znienawidziłem całego świata przy okazji; a ten katolik, który mi kiedyś obiecał, że poćwiczy ze mną skręty, a potem w zabieganiu swoim biznesowym o sprawie zapomniał, niech pamięta, że trzeba się z braku pomocy bliźniemu wyspowiadać:-) Bliźni sobie poradzi, ale odnotuje, taka już marna natura bliźniego....

wtorek, 11 grudnia 2012

Cykl Emocje I


Potrzebuję czasu, by wszystko przetrawić. Przetrawić i jakoś opisać. Znacznie trudniej opisuje się radość, ale przecież egzamin na prawo jazdy w Polsce to nie tylko radość, to także radzenie sobie z dziesiątkami absurdów. Zanim jednak wszystkie absurdy opiszę, publikuję fragment zapisu swoich emocji - wcześniej dostępny tylko w korespondencji mailowej.

Czyli o przemianach swojego "ja" i odkrywaniu siebie:


Nie umiem wyrażać entuzjastycznie emocji - ani nie skaczę z radości, ani też nie demoluję pokoju ze złości. Pomimo dosyć rozwiniętej umiejętności odczuwania, szybko potrafię przejść do porządku dziennego nad sprawami wieloma. Ani nie skakałem z radości po ujrzeniu swych ocen z egzaminu maturalnego - może dlatego,że były tak nudno jednorodne: same piątki; ani też nie rozpaczałem jak się na psychologię nie dostałem. Nie dostałem się, to się nie dostałem i tyle. Owszem tam, gdzie mogę coś  zdziałać, szczególnie jeśli działam na rzecz innych emocje się pojawiają i nie ma: "nie da się". Zwykle jednak poziom wyrażania emocji mam niski. Aż tu nagle, w ubiegły piątek wielka niespodzianka - okazało się,że złość, bezradność, wkurwienie, by nazwać rzecz po imieniu, wyrażać potrafię. Było głośne kurwienie i NIE, NIE, NIE; a potem chodzenie po ulicach i brak zgody na to,że tak się sprawa potoczyła. Zaskoczyła mnie moja reakcja bardzo - czyżby to oznaka, że pierwszy raz w życiu mi na czymś bardzo zależało? Tak czy siak, poznałem 1) nowy wymiar siebie 2) doświadczyłem, jak coś bardzo w sumie błahego może być dla kogoś ważne i jak wielkie emocje w człowieku drzemać mogą. A wszystkiemu winna pięćdziesiąta minuta egzaminu praktycznego na prawo jazdy, egzaminu właściwie już zdanego, a tu taka niespodzianka. Chwila nieuwagi i szansa na poznanie nowego wymiaru swojej osobowości.

To wówczas poczułem, to, czego już dawno nie odczuwałem. Poczułem, że stała mi się jakaś wielka niesprawiedliwość! A Panu egzaminatora, który taką dawkę emocji mi zafundował ( oczywiście w trosce o mienie państwowe i bezpieczeństwo) grzecznie dziękuję i myślę,że coś w wypowiedzi internautki "Mam nadzieję, że tych panów nieżyczliwych to sprawiedliwa karma kiedyś dopadnie..." jest na rzeczy.

czwartek, 6 grudnia 2012

Filharmonia

Orkiestra stroi instrumenty. Powoli schodzą się ludzie: w średnim wieku, młodzi, i bardzo młodzi, ale także, a może przede wszystkim ludzie w podeszłym wieku. Jest kilka osób poruszających się o kulach, a także kilka poruszających się na wózkach inwalidzkich.

Dlaczego lubię Filharmonię? Odpowiedź jest oczywista - bo można tam posłuchać wspaniałej muzyki. Zobaczyć na własne oczy, jak z instrumentów wydobywają się przeróżne dźwięki układające się w coś niezwykłego.

Lubię jednak w Filharmonii coś jeszcze...lubię to,że jako jedna z niewielu instytucji kultury przy rozsądnych cenach stosuje tak duże rabaty dla seniorów (50%) < a także dla młodzieży szkolnej i studentów>, że nawet ci, których emerytury są niewielkie mają szanse posłuchać pięknej muzyki w dobrym wykonaniu. Jeśli osiągnęło się stosowny wiek, można rozkoszować się słuchaniem cudownej muzyki już za kilkanaście złotych.



.

Czasami jestem złośliwy...trochę...

Czytam poważną książkę. Pełne skupienie zostaje zakłócone telefonem z firmy ubezpieczeniowej. Czy mogę zająć chwilę? Tak, ale bardzo krótką.
Rozpoczyna się recytowanie formułki ze skryptu i zapraszanie mnie na spotkanie z przedstawicielem, podczas którego dowiem się, jak odkładać środki na przyszłą emeryturę etc
Po trzech minutach nie wytrzymuję i przerywam monolog ( jak się okaże tylko na chwilę) krótkim pytaniem: "A czy dowiem się jak zarabiać owe środki?"
Cisza...nie przewidziano takiego pytania w skrypcie....po chwili monolog rozpoczyna się na nowo ( czy napisano w skrypcie: powtórz potencjalnemu klientowi wszystko jeszcze raz?);
Przerywam (uprzejmie) raz jeszcze: " Przepraszam, ale nie odpowiedziała Pani na moje pytanie". Odpowiedź: " no nie wiem". Cóż, muszę zatem podziękować za rozmowę.
Wiem, wiem, trzeba być wyrozumiałym i  życzliwym, ale czasem każdy ma gorsze dni.

niedziela, 2 grudnia 2012

Czy się czepiam?

Może się czepiam, może należy skoncentrować się na miłej konwersacji i nie zwracać uwagi na szczegóły. Rachunek sam się jednak nie zapłaci, a jak Polak płaci, to wymaga... Są jeszcze inne przyczyny "czepiania się":
1) jak ktoś jest znany z robienia rewolucji, to przede wszystkim wszystkie konieczne rewolucje powinien najpierw przeprowadzić u siebie
2) kto wie, co przyniesie los, może kiedyś zajmę się recenzowaniem różnych miejsc - trzeba więc trenować...:-)
No to zaczynamy, na pierwszy ogień idzie obsługa:

a) okazuje się, że trudno oczekiwać, że w drzwiach przywita nas obsługa.... czekamy, czekamy; w końcu samemu trzeba podejść do obsługi

b) pan kelner jest wyraźnie zagubiony i nie do końca wie, które stoliki są wolne, a które zarezerwowane, próbuje to sprawdzić

c) wskazuje w przelocie stolik, ale nas do niego nie odprowadza; niemożliwe jest upewnienie się czy to dany stolik, bo kelner stoi  już do nas  tyłem przy kasie

d) nakrycie nie było przygotowane, talerzyki  do przystawki kelner nie tyle stawia, co rzuca, cóż widocznie bardzo się spieszy

e) kieliszek wina dostaję "przez stół", niby  włoska atmosfera, ale po co spokojnie, obejść stół i podać kieliszek z prawej strony

e) lokal słynie z dekoracji, cóż  jednak po tym, skoro w stroiku świeczka spaliła się już pewnie godzinę temu, a kelner nie widzi potrzeby zastąpienia jej nową; inną świeczkę zapala nam po piętnastu  minutach, kartę też dostajemy po takim czasie, choć tłumów nie ma w lokalu;

f) włoska atmosfera, więc pewnie kelnerzy mają przykazane by się nie spieszyć...wiadomo dolce vitae, niech klienci poczują Włochy... kelner ze reaguje ze spokojem , gdy goście przy sąsiednim stoliku zrzucają kieliszek, ze spokojem, dodać należy,tak wielkim,że zabranie się za sprzątniecie szkła zajmuje mi ponad pół godziny. Nic to,że siedzimy obok...wybór jest prosty chodzenie po szkle lub przedłużenie wizyty (znów na ratunek przychodzi miła rozmowa)

g) ceny mocno restauracyjne, cóż wiadomo... restauracja; nie podoba mi się, choć niestety jest praktyka to co raz częstsza, doliczanie - bez względu na liczbę gości- obowiązkowego 10% serwisu.  W rezultacie restauracyjne ceny stają się jeszcze bardziej restauracyjne... A przecież napiwek powinien być nagrodą, wyróżnieniem za miłą obsługę, a nie obowiązkiem, szczególnie jeśli kelner ma minę pt. "jestem tu za karę".

No dobrze, więcej się już nie czepiam, bo liter alfabetu może zabraknąć....



czwartek, 29 listopada 2012

Cykl: nasze wybory 1

Ciągle musimy wybierać, to truizm. Coraz więcej jednak myśli w głowie kłębi mi się na temat tego, co, kiedy i jak możemy/powinniśmy wybrać; coraz więcej myśli na temat życia i jego celu/braku celu; na razie zapisuję to, co mnie zainspirowało; może potem z tych różnych strzępków, głosów, impresji wypracuję jakiś chwilowy pogląd na tę kwestię.

"Gdzie zatem przebiega granica między prawem do szczęścia i nowej miłości, a krótkowzrocznym egoizmem(...)? Dokładne prześledzenie przebiegu tej granicy jest z reguły uciążliwym zadaniem,ale jednego można być pewnym: gwałcimy ją zawsze ilekroć traktujemy zawiązywanie i zrywanie więzi międzyludzkich jako akty moralnie obojętne i neutralne, ilekroć a priori zwalniamy siebie z odpowiedzialności za skutki owych aktów, zapominając, że jest to ta sama bezwarunkowa odpowiedzialność, której budowanie i pielęgnacja jest, na przekór wszystkiemu, powołaniem miłości" cyt. za Z. Bauman, Sztuka życia, Kraków 2009.