Ludzie siedzą przy stole. Palą się świece. Wszyscy piękni i uśmiechnięci. Uśmiech długo ćwiczyli przed lustrem.
Patrzą na siebie, wymieniają uwagi i leniwie przeżuwają przystawkę. Smaczna, nieprawdaż?
Przy innych stołach ludzie z równym zaangażowaniem pokazują wypielęgnowane zęby. Jedni patrzą na drugich i myślą, że ci drudzy to taka ładna para, rodzina, grupa przyjaciół. Jednocześnie uśmiechając się myślą, że właściwie to niewiele mają do powiedzenia swym współbiesiadnikom. Brakuje jednak odwagi, by przerwać miło płynącą rozmowę o królestwie Merina ( a kogo to interesuje?).
I tak toczy się to życie w strefie konwencji. Mało jest realnych, bliskich, oddanych relacji, ale dba się o pozory.
Łatwiej się żyje, gdy pozory są zachowane. Znaczniej trudniej jest wówczas, gdy pozory stają się nieznośne.
Trudniej się też żyje, gdy nie ma już kojącej wiary w dobrego Boga. Wówczas pozostaje pustka i przerażająca świadomość nieznośnej obojętności świata.
A wszyscy uciekamy od tej świadomości. Życie na trzeźwo jest prawie niemożliwe do przeżycia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz