piątek, 9 sierpnia 2013

Mark Rothko

Zachwyca czy nie zachwyca?

"Nie będę zbyt zuchwałym utrzymując - pisał Julian Klin - Kaliszewski w Szkicach z roku 1868 - że ani jeden z podziwiających Rafaelowskie arcydzieło nie zachwyca się z głębi przekonania ale na zasadzie, jeżeli ukształcony, oklepanych formułek znawstwa sztuki lub też, wedle przysłowia <<za panią matką pacierz>>, na wiarę i okrzyk uwielbienia innych" cyt. za Kulturowa teoria literatury. Główne pojęcia i problemy, red. M.P. Markowski, R.Nycz, Kraków 2010, s.12.

W Muzeum Narodowym w Warszawie możemy do końca sierpnia 2013 oglądać wystawę "Mark Rothko".

I jak intymne spotkanie z dziełem zrealizować skoro wiemy, że to jeden z najwybitniejszych malarzy XX wieku? I jak kontemplować i dać się obrazowi pochłonąć skoro tłumy podziwiają razem z nami?  I czy można się nie zachwycić? Czy 87 milionów dolarów za obraz Rothki to dużo czy mało?

Na wystawie możemy obejrzeć 17 obrazów Rothko, które - co istotne - ilustrują nie tylko to, co najbardziej dla artysty charakterystyczne (malarstwo pół barwnych), ale także obrazy z początku jego twórczości (jeszcze w ramach). Zobaczymy też Biblię dla dzieci, którą Rothko ilustrował. Całość uzupełniają książki i płyty ze zbiorów artysty. Aranżacja wystawy bardzo klasyczna.

Organizowane przez Muzeum wydarzenia towarzyszące wystawie są niewątpliwie interesujące.Skoro jednak najważniejszy jest bezpośredni, emocjonalny kontakt z dziełem ( a tu
istotna jest odległość, oświetlenie, aranżacja), to chyba warto zapolować na moment samotności w muzeum i posiedzieć, popatrzeć i odczuć czy zachwyca czy nie?


czwartek, 8 sierpnia 2013

O zaskoczeniu młodością - temat niezrealizowany

Piszę dla siebie więc nie powinienem martwić się o tych, którzy na tortury grafomaństwa skazani być mogą. A jednak jakieś wewnętrzne kryterium nakazuje nie pisać zbyt często - zgodnie z zasadą, że grafomaństwo popełniane niezbyt często podobnie jak nudna przemowa, o ile niezbyt długa, jest do zniesienia.

Życie płynie tak szybko, że to co za słuszne zapisania uważałem dwa tygodnie temu, teraz zostało przez coś innego w głowie wyparte.

Nie mam więc już wewnętrznej potrzeby o krakowskich wędrówkach się rozpisywać,choć wystawa pt. Ekonomia w Sztuce zorganizowana przez Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie materiał do przemyśleń pozostawiła. A były jeszcze przecież pogawędki z flisakiem, który łódź swą sam zbudował, były wędrówki po miejscach po wielokroć już odwiedzanych. Były też jednak nowe/stare odkrycia: Plac Szczepański (piękny Pałac Sztuki - nie dość jednak piękny by zainteresować młodą kelnerkę z Charlotte), była wizyta w Fabryce Schindlera, był też spacer w Podziemiach Rynku i spojrzenia na pięknie ilustrowaną księgę - przewodnik po Krakowie autorstwa Ambrożego Grabowskiego ( to on ustalił imię autora ołtarza w Bazylice Mariackiej). Była też orgia smaków. Jakże zapomnieć można grillowane brzoskwinie z kremem amaretto i syropem klonowym na tarasie z widokiem na Wisłę jedzone. Jak zapomnieć o tatarze z dorsza z anchovies i kaparami i innych pysznościach serwowanych przez restaurację Hotelu Pod Różą. A jednak zapomnieć można, wszystko to już odległe. Nawet pierwszy oddech Zakopiańskim powietrzem już w przeszłość odszedł.

Powrót do Warszawy i poszukiwanie nowych inspiracji. Pogoda upalna do wylewania zachwytów nie skłania. "Dziewczyna z Szafy" ciekawa i coś magicznego w tym filmie jest, ale to wciąż nie to; "Frances Ha" dobrze skrojone i przez wielu wysoko oceniane, niestety z mojej strony momentami znudzenia okupione w dusznym kinie. "Konser" - posmak dzieła, świata marzeń, sztuki i pytań o to co fałszem jest, a co nie jest i czy uczucia można sfałszować. Bardzo dobry, ale wciąż to nie coś o czym bym myślał przez dni całe.

Ostatnia deska ratunku w Dehnelu ( wycinek z Tygodnika Powszechnego 3 III 2013 - Jacek czyta Jaroława- wciąż z biurka zerka i o kunszcie autora przypomina). To jeden z moich ulubionych pisarzy. Cenię go za frazę piękną ( ktodziś tak język traktuje, kto cyzeluje, przestawia, zestawia, czyta głośno i słucha czy dobrze brzmi).

"Młodszy księgowy" kusił mnie od długiego czasu. Brałem tę książkę w Empiku do ręki, czytałem, patrzyłem na cenę i odkładałem. W chwili słabości kupiłem jednak. Skoro to zbiór felietonów różnych to nie może nas zdziwić, że są tam fragmenty ciekawsze i mniej ciekawe - to naturalne. Są jednak perełki prawdziwe, ironią przyprawione.

Fragmenty zapisuję ( kiedyś zapisywałem ręcznie, teraz reflektuję, że poza nielicznymi wyjątkami prawie w ogóle ręcznie nie piszę) ku pamięci:

"Często odpowiadam zatem, że natchnienie nie istnieje, jest tylko chęć do pracy ( tak mawia moja matka, malarka, która z jakichś tajemniczych przyczyn przez lata była, jak się zdaje, wyznawczynią raczej protestanckiej etyki pracy niż romantycznych koncepcji artystowskich). Ale to nieprawda. Można bardzo, bardzo chcieć zabrać się do  pracy i nie mieć o czym pisać, można też mieć ogromną potrzebę napisania tekstu całkowicie niemal ułożonego w głowie, a nie móc przysiąść za biurkiem czy choćby zaszyć się gdzieś z kartką. Natchnienie jest, jak się zdaje, pewną formą pracy mózgu czy może raczej: współpracy jednej funkcji mózgu z drugą. Kojarzącej z przetwarzająco - rozbudowującą. (...) Dominikanin gra w domino z dominą w dominie.(...)  I tu, jak się zdaje, dochodzimy do sedna: natchnienie, które jest po prostu efektem dobrze działającej wyobraźni, właściwej wszystkim dzieciom, a przez większość dorosłych ludzi (niesłusznie, jak sądzę) traktowanej jako zbędne rojenia, <<głupie myśli>>  - to dopiero początek. To, co wielu czytelnikom wydaje się jakimś otoczonym romantyczną, nadprzyrodzoną aurą cudem, niedostępnym <<zwykłemu śmiertelnikowi>>, jest właściwie w zasadzie wszystkim, leży na wyciągnięcie ręki. To natomiast, co często się pomija machnięciem ręki, cały <<warsztat>>, mało widowiskowe literackie wkręcanie śrubek, oliwienie łożysk, heblowanie zadziorów, stanowi właśnie o jakości tekstu; to właśnie wprowadza nas, czytelników, w metafizyczne dreszcze nad porażająco celnym zdaniem czy poruszającym rozdziałem powieści. <<Co>>, czyli zdanie o dominie i dominikaninie, jest jeszcze niczym, błahym zaczątkiem, igraszką wyobraźni - dopiero <<jak>> może stworzyć literaturę".

cyt. za J.Dehnel, Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu, Warszawa 2013, s. 22-24.


I jeszcze:

"Jeśli nie znajdujemy pocieszenia w żadnej z religii, to zostają nam chyba tylko sztuka i literatura. Nie wyjaśnią cierpienia ani zła, bo tych nic nie wyjaśni, ale pomogą - jeśli nie nam, to kolejnym pokoleniom - znosić je w bardziej świadomy sposób". Tamże, s. 29.

A na koniec rada dla rodziców:

"Wszyscy rodzice popełniają jakieś błędy wychowawcze, nasi też je czasem popełniali. Ale jednego wystrzegali się jak ognia: traktowania nas jak odmóżdżonych kretynów. Tymczasem przeglądając niekiedy książki dla dzieci, mam wrażenie, że wielu autorów, wydawców i co za tym idzie, rodziców (bo to oni przecież generują popyt) uważa, że dziecko to stworzenie, którego poziom umysłowy plasuje się gdzieś między fikusem a chomikiem, ergo należy je odżywiać jakąś drobno utartą papką literacką. Zamiast pięknych, nieoczywistych ilustracji, w których czai się magia i miejsce na wyobraźnię, dzieciom serwuje się kolejne odgrzewane kotlety postdisneyowskie, uładzone buzie i drzewka oraz domki w oczywistych kolorach. Zamiast świetnych książek, które zmuszają do refleksji, posługują się purnonsensowym poczuciem humoru, uczą łamać standardowe myślenie, wzbogacają język o wyrazy rzadkie i powabne (jak Bracie Lwie Serce Lindgren, autentyczna wersja Kubusia Puchatka Milne'a czy Alicji Carrolla, Wyprawa na Żmirłacza tegoż, limeryki Leara, wspomniane już baśnie Wilde'a), serwuje się dzieciom podróby: coś, co łatwo wchodzi, idzie utartym torem, nie stawia żadnych wyzwań, słowem: czerpie pełną garścią ze światowego banku namiastek estetycznych i intelektualnych.(...) Zdrowe kości, żołądek i płuca przydają się w życiu, ale bogata wyobraźnia, dociekliwość, dobry gust i nawyk czytania wymagającej literatury przydają się nie mniej.(...) Jeśli nie karmią państwo dzieci wyłącznie frytkami (....) zadbajcie też o ich dietę literacką, żeby po latach mogły wspominać nie tylko przedświąteczny wystrój w centrach handlowych i swoją pierwszą grę na konsolę, ale też wspaniałe książki (...) " Tamże, s. 294-295.


I tym sposobem  czasu już brak na napisanie o tym, o czym pierwotnie być miało czyli o młodości i towarzyszącej jest sile.